Niemniej nawet na tym znakomitym tle Komety wydają się zespołem wyjątkowym. Dlaczego? Poniżej spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, ale po najpełniejszą odpowiedź należy się zgłosić w czwartek do klubu Proxima.
Kapela wyłoniła się w 2003 roku z zespołu Partia, jednej z nielicznych formacji niezależnych, które doczekały się oficjalnej płyty nagranej w hołdzie przez kolegów po fachu. To nie bufonada, a przynajmniej nie tylko. Już od pełnego punka, ska, swingu, miejskiego folku debiutu było słychać, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Sami twórcy byli zresztą tego świadomi. Dlatego ukrócili działalność zespołu w chwale, u szczytu jego środowiskowej sławy. Cóż, umarła Partia, niech żyją Komety.
Szybko zresztą okazało się, że kluczem do sukcesu jest obecność Lesława. A to, jakich muzyków sobie dobrał, było kwestią drugorzędną.
Ten wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów mówi o Warszawie, jakby mówił o najwspanialszej kobiecie na świecie, a o kobietach z kolei tak, iż naprawdę trudno uwierzyć, że nie jest jedną z nich.
Przez sześć płyt (nie licząc składanek i wersji anglojęzycznych) wikła ludzi w komiksowe w swojej budowie historie. Są one wyczytywane w książkach, podpatrywane w filmach i podsłuchiwane w opowieściach rodziny oraz przyjaciół – tu nie ma wątpliwości. Gdyby jednak nie jego wrażliwość, byłyby jedynie suchym zlepkiem wersów. Stanowią zaś przykład bezpretensjonalnej, uniwersalnej, szlachetnie prostej liryki.