Kroniki policyjne z gazet naszych pradziadów pełne były uroczych opisów łajdackich działań, z których wynikało, że żyło się wtedy prościej, choć chyba nie tak bezpiecznie jak dziś. Za podstawę rozważań niech posłużą strony „Kuriera Warszawskiego” – dziennika nader precyzyjnie odnotowującego ówczesne wydarzenia.
Garnkiem w głowę
Zaczynamy od sprawy obyczajowej, jak to rozwiązywano problemy na linii pracownik – pracodawca. Mianowicie, w czerwcu 1909 roku na pogotowie zgłosiła się niejaka Milka Wachowcowa z Józefowa, która tak długo rugała służącą, aż ta przywaliła jej w głowę pełnym garnkiem. Niestety, reporter nie podał, czy zajście skończyło się zwolnieniem z pracy. Naszym zdaniem, służąca odeszła sama.
„Bójki i rozprawy nożowe”
Kelnerzy z restauracji mieszczącej się na Nowolipkach postanowili świętować imieniny jednego z nich – oczywiście po pracy. Niestety, pokłócili się i Józef Niemojewski wdał się w dyskurs z kolegami, którzy nie mając już argumentów, przywalili mu. „Otrzymał tak potężny cios w szczękę, że cała twarz spuchła. I lekarz pogotowia założył opatrunek”.
Sądząc z opisów, przed wiekiem sprawy towarzyskie załatwiano szybciej. Co dziś robimy, gdy sąsiad puszcza muzykę za głośno albo awanturuje się? Dzwonimy na policję lub straż miejską, a ta przyjeżdża po godzinie i spisuje protokół. Mija kilka kwadransów i sąsiad znów gra jak poprzednio...
Niech za przykład „należytego” podejścia do sprawy posłuży nam zdarzenie z ulicy Czerniakowskiej 65, gdzie „35-letni Józef Helkowski wraz z przyjaciółką urządził głośną pijatykę”. Inni lokatorzy mieli dość i kiedy prośby o ciszę nie poskutkowały, sięgnęli po skuteczniejsze metody. Helkowski z przyjaciółką „otrzymali głębokie rany nożowe”. Jesteśmy pewni, że w domu zapanowała cisza i stan ten utrzymywał się przez kilka lat, bo zdarzenie musiało być długo komentowane na całej ulicy; ku przestrodze.