[b]„Rz”: Kiedy spełni się wielkie marzenie, przychodzi pustka i trzeba prędko szukać nowego celu. Tak jest teraz z panią?[/b]
[b]Anna Rogowska:[/b] Nie, bo nie jestem jeszcze spełnionym sportowcem. Złoty medal mistrzostw świata był jednym z moich marzeń, niejedynym. Na ten rok zaplanowałam jeszcze pobicie rekordu życiowego – 4,83 m. Ale nie czuję presji, by na kolejnych zawodach być znów najlepszą. Wiem, jaki jest sport. Bywało różnie, poniosłam wiele porażek. Tę pustkę, o którą pani pyta, odczułam po pierwszym medalu – tym olimpijskim. Pojechałam do Aten jako debiutantka, niespodziewanie zdobyłam brąz i wiedziałam, że niełatwo będzie dorównać temu osiągnięciu. To mnie przytłoczyło. Teraz czuję tylko radość. Przeżywam zwycięstwo w Berlinie jak nagrodę za ciężką pracę, za przetrwanie trudnych dni.
[b]Ile to jest dla pani 1 centymetr?[/b]
Tyle co nic. Ale trzeba to potwierdzić, oddać skok prawie perfekcyjnie, w danym miejscu i czasie. Za taką umiejętność zdobywa się medale. Nie za lata wysiłku.
[b]W Berlinie ściskała pani, kogo się dało, łącznie z maskotką mistrzostw. Musi się pani dzielić szczęściem, żeby je naprawdę przeżyć?[/b]