Taka była wola poprzednika, Janusza Kurtyki.
Instytut jest tym samym instytutem, który powstawał 11 lat temu. Oczywiście zmieniają się prezesi, dochodzą nowe zadania, ale to wciąż ten sam IPN, który ma tę samą podstawową misję.
Instytut za czasów Kurtyki był oskarżany (inna rzecz, czy słusznie), że bierze udział w rozgrywkach politycznych. Nie boi się pan, że też będzie o to oskarżany?
Instytut będzie urzędem państwowym wypełniającym ustawowe zadania. Nie włącza się i nie będzie się włączał w debatę polityczną. Pamiętajmy, że badania IPN dotyczą w dużej mierze osób żyjących, zajmuje się on często sprawami wrażliwymi. Dlatego nasza działalność będzie wywoływać emocje. Mam nadzieję, że obecny kształt ustawy dzięki silnej pozycji rady pozwoli trzymać instytut z dala od bieżącej polityki.
Czy Polska i Polacy rozliczyli się już z przeszłością?
Na pewno nie, ale nikomu na świecie się to jeszcze nie udało. Ani nam, ani Czechom czy Niemcom. Także Hiszpanom, chociaż od wojny domowej minęło 70 lat. Powinniśmy nieustannie nad tym pracować, także korzystając z cudzych doświadczeń. Nigdy jednak nie będziemy mogli powiedzieć, że rozliczyliśmy się w pełni.
A można było zrobić więcej?
Oczywiście. Gdyby w latach 90. było więcej woli ze strony ówczesnych władz, by podjąć systematyczne badania, na pewno bylibyśmy dziś znacznie dalej.
A w sferze rozliczeń?
Podobnie. Gdyby wszystkie śledztwa, które obecnie prowadzi IPN, rozpoczęły się na początku lat 90., szanse na zakończenie ich aktami oskarżenia byłyby większe.
Mało procesów kończy się ostatnio wyrokami. To dobrze?
Jako obywatel czuję rozczarowanie. Ale dzięki pracy w IPN rozumiem, jak ciężko jest zebrać niepodważalne dowody: sporo z nich zostało zniszczonych, umarło wielu świadków.
Czy prawda procesowa (to, co można udowodnić przed sądem) jest ważniejsza od prawdy historycznej (swobody historyka do stawiania i obalania naukowych tez)?
Jest to dylemat nie do rozstrzygnięcia. Badacze w IPN będą mieli pełną swobodę, a śledztwa będą postępować zgodnie z prawem.