Joanna Domańska, córka 77-letniego Juliana, 26 września będzie pamiętała długo. „Asia, ratuj! Dwóch strażników się ze mną szarpie!". Tak ojciec wołał przez telefon. Nie miałam mu jak pomóc, bo byłam wtedy w pracy – mówi kobieta.
Tego dnia zostawiła ojcu swoją 12-letnią suczkę holenderskiej rasy markiesje. – Ona wygląda jak kundelek. Przygarnęłam ją ze schroniska. Teraz ze starości choruje, ciągle sika – mówi właścicielka Saby.
Pan Julian pomaszerował więc ze zwierzakiem ul. Soczi w kierunku piekarni po chleb. Ale go nie kupił.
– Gdy Saba wbiegła na trawnik, do ojca podeszło dwóch strażników. Powiedzieli, że ma kupić w najbliższym kiosku zestaw do sprzątania po psie. Ale Saba tylko siku zrobiła, to co ojciec miał sprzątać? Strażnicy się uparli i chcieli od ojca dowód osobisty. Zaczęli go szarpać za spodnie, by wyjąć portfel. Powiedział im, żeby przestali, bo jest po trzech zawałach i to może się źle skończyć. Wtedy do mnie zadzwonił – mówi córka.