Jesienią warszawiacy pójdą zapewne do urn, by wystawić ocenę Hannie Gronkiewicz-Waltz. Sam termin referendum oraz późniejsze wybory to gra o utrzymanie władzy w stolicy.
PO wiedząc, że to dla niej polityczne zagrożenie, będzie się starała utrudnić przeprowadzenie referendum. Jak słyszymy nieoficjalnie, będzie kwestionować autentyczność podpisów. A jeśli to nie poskutkuje, spróbuje zniechęcić warszawiaków do pójścia do urn.
Gra na czas
Lider Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej (WWS), która organizuje referendum, Piotr Guział, zapowiada, że podpisy zostaną złożone u komisarza wyborczego w ostatnim możliwym terminie, czyli 22 lipca. Wtedy ruszy zegar wyborczy.
Po złożeniu wniosku o referendum wraz z listami poparcia rozpocznie się sprawdzanie, czy wszystkie podpisy złożyły osoby uprawnione. – Nie ukrywamy, że będzie to robione wyjątkowo skrupulatnie. Chcemy zagrać na czas – przyznaje urzędnik ze stołecznego ratusza. Inny rozmówca dodaje, że do urzędu docierają sygnały, że listy podpisują osoby, które nie mają praw wyborczych w stolicy. – Przy Dworcu Centralnym, gdzie są one zbierane, gołym okiem widać, że poparcie dają ludzie przyjezdni – słyszymy.
Weryfikacja podpisów nie może potrwać dłużej niż miesiąc. Potem komisarz wyborczy musi wyznaczyć termin samego głosowania. – Może się ono odbyć 6 lub 13 października. Wszystko zależy, kiedy zostanie ogłoszone postanowienie o referndum, które musi też się uprawomocnić – tłumaczy Anna Lubaczewska, szefowa delegatury warszawskiego biura wyborczego.