Radosław Sikorski, którego potajemnie nagraną rozmowę w znanej restauracji opublikowało „Wprost", uważa, że winni podsłuchów działali w zorganizowanej grupie przestępczej i z tego paragrafu należy ich ścigać. Śledczy są konsekwentni: zmowa kelnerów i biznesmenów to nie gang.
– Podtrzymujemy stanowisko, zgodnie z którym nie ma podstaw, aby przypisać podejrzanym udział w zorganizowanej grupie przestępczej – mówi „Rz" Paweł Nowak, wiceszef Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga prowadzącej śledztwo w sprawie tzw. afery taśmowej. I dodaje, że jeśli pojawią się okoliczności wskazujące na zorganizowaną strukturę, śledztwo będzie rozszerzone.
Podsłuchana rozmowa szefa polskiej dyplomacji z ministrem finansów Jackiem Rostowskim wywołała olbrzymie emocje. Sikorski stwierdził w niej, że polsko-amerykański sojusz jest nic niewart, a wręcz „szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa". Zaskakujące były też jego wypowiedzi o mentalności Polaków – Sikorski mówi o niej „murzyńskość".
Prokuratura twierdzi, że potajemne rozmowy polityków nagrywali Łukasz N. i Konrad L. – menedżer i kelner z restauracji – co czynili w porozumieniu z Markiem Falentą, biznesmenem z branży węglowej, i jego szwagrem Krzysztofem R. Cała czwórka ma zarzuty za nielegalne podsłuchy, za co grozi do dwóch lat więzienia.
Jednak szef MSZ i reprezentujący go mec. Roman Giertych uważają, że winnych trzeba ścigać z surowszego artykułu, zagrożonego karą do pięciu lat więzienia. – Nie wierzę, żeby w Polsce ktoś nagrywał polityków i żeby to nie wypłynęło bez udziału zorganizowanej grupy albo zorganizowanych służb specjalnych – mówił mec. Giertych w Radiu Zet, przekonując, że jeśli jest grupa ludzi, która umawia się, by „dokonywać systematycznych przestępstw i ma pewną zorganizowaną strukturę", to jest to gang.