Rzeczpospolita: Dziś telewizyjna premiera dokumentu „Kawior – czarne złoto". Kawior jest jednym z synonimów luksusu. Czy stąd wzięło się określenie „kawiorowa lewica"?
Jacek Wasilewski: Istotne jest nie tylko to, kto się z kim spotyka i o czym rozmawia. Ważne jest przede wszystkim, gdzie się spotyka i co przy tym je. Kiedy mieliśmy pierwsze doniesienia o tym, że politycy za kulisami rozmawiają z biznesmenami, menu było istotnym kąskiem dla opinii publicznej. Nie chodzi więc o sam stan posiadania lewicowych polityków, ale o towarzystwo, w jakim się obracają, i o to, czy pozostają wiarygodni dla tych, którzy na nich głosowali.
Czym jest więc ta kawiorowa lewica?
To środowisko ma kontakty biznesowe i jest dosyć cyniczne w głoszeniu swoich poglądów, ponieważ nie solidaryzuje się z tymi, do których swoje komunikaty wysyła. Używa ich jako trampoliny, za pomocą której może się wybić. To określenie pokazuje, jak politycy odrywają się od ludzi, którzy na nich głosowali. Oznacza demoralizację tych polityków. Jeżeli słynne zdanie przypisywane Marii Antoninie o jedzeniu ciastek wypowiada ktoś, kto w tym samym czasie na sztandarach wypisuje równość społeczną, to mamy do czynienia po prostu z oszustwem.
Ma pan na myśli na przykład ludzi promujących postawy proekologiczne, którzy jeżdżą SUV-ami palącymi 20 litrów na 100 kilometrów? Albo takich, którzy solidaryzują się z bezrobotnymi, by potem zapłacić za obiad więcej, niż wynosi średnia krajowa?