Reklama

Rosja nie chce śledztwa ONZ

Kreml gwałtownie sprzeciwia się umiędzynarodowieniu postępowania w sprawie boeinga.

Aktualizacja: 15.07.2015 22:54 Publikacja: 14.07.2015 20:34

Przedstawiciele misji OBWE pod ochroną donieckich separatystów oglądają resztki samolotu na polu w p

Przedstawiciele misji OBWE pod ochroną donieckich separatystów oglądają resztki samolotu na polu w pobliżu miejscowości Torez

Foto: AFP

Australia, Belgia, Holandia, Malezja i Ukraina zwróciły się do Rady Bezpieczeństwa ONZ, by ta powołała Międzynarodowy Trybunał Karny do zbadania katastrofy malezyjskiego samolotu nad wschodnią Ukrainą 17 lipca 2014 roku. „Ta inicjatywa nie ma perspektyw" – już zapowiedział rosyjski przedstawiciel przy ONZ Witalij Czurkin.

„Przyjmowanie obecnie jakichś rezolucji wygląda na przedwczesne i w danej sytuacji nielogiczne" – dodał dyplomata będący jednocześnie rosyjskim wiceministrem spraw zagranicznych.

– Jeśli Rosja zawetuje powołanie Trybunału pod egidą Rady Bezpieczeństwa, logiczne będzie zwrócenie się wprost do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Tak czy inaczej, śledztwo w sprawie katastrofy zostanie umiędzynarodowione, choć najlepiej by było, gdyby stało się to w ramach Narodów Zjednoczonych – powiedział „Rz" ekspert ds. międzynarodowych kijowskiego Centrum Razumkowa Ołeksij Melnyk.

Wędrowne rakiety

17 lipca ub.r. w okolicy miejscowości Torez na wschodniej Ukrainie, na terenach opanowanych przez separatystów spadł lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur samolot Boeing należący do malezyjskich linii lotniczych. Zginęło 298 osób.

Od pierwszej chwili podejrzenia padły na separatystów i ich rosyjskich sponsorów – samolot miał być zestrzelony z rosyjskiego samobieżnego zestawu przeciwlotniczego Buk. Pytanie brzmiało jedynie, kto go obsługiwał: separatyści czy żołnierze regularnej armii rosyjskiej.

Reklama
Reklama

Moskiewska opozycyjna „Nowa Gazieta" opublikowała w poniedziałek raport częściowo podsumowujący dokonane już ustalenia rosyjskich ekspertów – zarówno niezależnych, jak rządowych oraz korporacyjnych. Potwierdza on, że buk przyjechał z Rosji na Ukrainę 14 lipca 2014 roku i po trzech dobach krążenia nocami po różnych miejscowościach dotarł w okolice Snieżnoje. Tam oczekiwał na ukraiński transportowy samolot wojskowy An-26, który miał przewozić żołnierzy – o czym separatystów miał poinformować esemesem ich szpieg z ukraińskiego lotniska wojskowego. – Rakiety ustawiono tak, by trafiły z boku nasze samoloty zrzucające na spadochronach zaopatrzenie na ługańskie lotnisko, wtedy otoczone przez separatystów – mówi w rozmowie z „Rz" ukraiński ekspert wojskowy Konstantin Maszowiec.

Ale zestaw przeciwlotniczy składa się z czterech maszyn, a na tereny separatystów wjechała tylko jedna – ta, która bezpośrednio wystrzeliwuje rakiety. Zabrakło zaś m.in. wozu dowodzenia i najważniejszego – radiolokacyjnego (czyli namierzającego cel do zestrzelenia rakietami). Bez nich buk jest ślepy.

„Nowa Gazieta" twierdzi jednak, że dzięki przyrządom z głównego pojazdu można odnaleźć cel i zestrzelić go – tak właśnie mieli postąpić na Ukrainie. Ale i ona nie rozstrzyga kto, sugeruje jednak, że byli to separatyści (czyli obsługa słabo wyszkolona). Gazeta twierdzi, że brak pozostałych pojazdów ze sprzętem doprowadził do omyłkowego zestrzelenia boeinga.

– Rzeczywiście, obrazy An-26 i boeinga na radarze są podobne – przyznaje Maszowiec.

Śmiertelne pijaństwo

Sęk w tym, że pozostałe pojazdy jednak były, ale na radar patrzyli inni ludzie w innym miejscu. Do chwili odpalenia rakiet stojący w stepie zestaw Buk nie był w ogóle uruchamiany, bo wtedy mógłby go wykryć ukraiński wywiad elektroniczny. – Reszta sprzętu i żołnierzy znajdowała się w Rosji i to stamtąd nadszedł rozkaz odpalenia rakiet i dokładne dane, w którą stronę należy to zrobić. To obsługa z Rosji pomyliła się, i to bardzo: boeing leciał na wysokości ponad 10 kilometrów, nasze „antki" – nie wyżej niż 5 km. Nie wiem, czy powodem pomyłki były niskie kwalifikacje czy zwykłe pijaństwo – dodał Maszowiec.

„Nowa Gazieta" potwierdza też wersję producenta buków, rosyjskiego koncernu zbrojeniowego Ałmaz-Antej, że zestaw dojechał na miejsce nieuzbrojony, a rakiety pochodziły z ukraińskiej jednostki zdobytej w Doniecku przez separatystów. – W tamtym pułku przeciwlotniczym nie było żadnych rakiet ani w ogóle uzbrojenia. Tego rodzaju chwyty są charakterystyczne dla rosyjskiej propagandy. W zeszłym roku nasi żołnierze na przykład w walkach pod Amwrosijewką zniszczyli kilka czołgów T-64B. Taki typ maszyn znajduje się na uzbrojeniu naszej armii, ale nie rosyjskiej. Okazało się jednak, że Rosjanie dowieźli te czołgi z magazynów aż z Nowosybirska, tylko po to, by udawały sprzęt zdobyty przez separatystów w Doniecku. To samo z rakietami: Rosjanie mają u siebie takie same wyrzutnie i takie same rakiety – tłumaczy Maszowiec.

Reklama
Reklama

Wszyscy separatyści, którzy uczestniczyli w rajdzie wyrzutni rakiet po Ukrainie, znajdują się już w Rosji, ustaliła „Nowa Gazieta".

– Rosja pokazuje, jak bardzo boi się raportu na temat katastrofy. Teraz jednak zmienia ton swej propagandy. Przyznaje, że buk pochodził z Rosji, ale winą i tak obarcza wszystkich dookoła: bo rakiety podobno ukraińskie, a Malezyjczycy powinni byli zmienić trasę lotu. A międzynarodowy trybunał nie będzie się bawił w propagandę, tylko ustali odpowiedzialność karną poszczególnych osób – mówi Melnyk.

Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Wydarzenia
Zrobiłem to dla żołnierzy
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama