Moskiewska opozycyjna „Nowa Gazieta" opublikowała w poniedziałek raport częściowo podsumowujący dokonane już ustalenia rosyjskich ekspertów – zarówno niezależnych, jak rządowych oraz korporacyjnych. Potwierdza on, że buk przyjechał z Rosji na Ukrainę 14 lipca 2014 roku i po trzech dobach krążenia nocami po różnych miejscowościach dotarł w okolice Snieżnoje. Tam oczekiwał na ukraiński transportowy samolot wojskowy An-26, który miał przewozić żołnierzy – o czym separatystów miał poinformować esemesem ich szpieg z ukraińskiego lotniska wojskowego. – Rakiety ustawiono tak, by trafiły z boku nasze samoloty zrzucające na spadochronach zaopatrzenie na ługańskie lotnisko, wtedy otoczone przez separatystów – mówi w rozmowie z „Rz" ukraiński ekspert wojskowy Konstantin Maszowiec.
Ale zestaw przeciwlotniczy składa się z czterech maszyn, a na tereny separatystów wjechała tylko jedna – ta, która bezpośrednio wystrzeliwuje rakiety. Zabrakło zaś m.in. wozu dowodzenia i najważniejszego – radiolokacyjnego (czyli namierzającego cel do zestrzelenia rakietami). Bez nich buk jest ślepy.
„Nowa Gazieta" twierdzi jednak, że dzięki przyrządom z głównego pojazdu można odnaleźć cel i zestrzelić go – tak właśnie mieli postąpić na Ukrainie. Ale i ona nie rozstrzyga kto, sugeruje jednak, że byli to separatyści (czyli obsługa słabo wyszkolona). Gazeta twierdzi, że brak pozostałych pojazdów ze sprzętem doprowadził do omyłkowego zestrzelenia boeinga.
– Rzeczywiście, obrazy An-26 i boeinga na radarze są podobne – przyznaje Maszowiec.
Śmiertelne pijaństwo
Sęk w tym, że pozostałe pojazdy jednak były, ale na radar patrzyli inni ludzie w innym miejscu. Do chwili odpalenia rakiet stojący w stepie zestaw Buk nie był w ogóle uruchamiany, bo wtedy mógłby go wykryć ukraiński wywiad elektroniczny. – Reszta sprzętu i żołnierzy znajdowała się w Rosji i to stamtąd nadszedł rozkaz odpalenia rakiet i dokładne dane, w którą stronę należy to zrobić. To obsługa z Rosji pomyliła się, i to bardzo: boeing leciał na wysokości ponad 10 kilometrów, nasze „antki" – nie wyżej niż 5 km. Nie wiem, czy powodem pomyłki były niskie kwalifikacje czy zwykłe pijaństwo – dodał Maszowiec.
„Nowa Gazieta" potwierdza też wersję producenta buków, rosyjskiego koncernu zbrojeniowego Ałmaz-Antej, że zestaw dojechał na miejsce nieuzbrojony, a rakiety pochodziły z ukraińskiej jednostki zdobytej w Doniecku przez separatystów. – W tamtym pułku przeciwlotniczym nie było żadnych rakiet ani w ogóle uzbrojenia. Tego rodzaju chwyty są charakterystyczne dla rosyjskiej propagandy. W zeszłym roku nasi żołnierze na przykład w walkach pod Amwrosijewką zniszczyli kilka czołgów T-64B. Taki typ maszyn znajduje się na uzbrojeniu naszej armii, ale nie rosyjskiej. Okazało się jednak, że Rosjanie dowieźli te czołgi z magazynów aż z Nowosybirska, tylko po to, by udawały sprzęt zdobyty przez separatystów w Doniecku. To samo z rakietami: Rosjanie mają u siebie takie same wyrzutnie i takie same rakiety – tłumaczy Maszowiec.