Deutsche Bank może potrzebować wsparcia niemieckiego rządu. Czy Berlin wstrzyma się od stosowania podwójnych standardów w Europie?
Niegdyś chluba niemieckich finansów, dziś – według MFW – główne systemowe zagrożenie dla światowego sektora finansowego. Deutsche Bank lekko chwieje się na nogach po tym, gdy amerykański Departament Sprawiedliwości wymierzył mu karę 14 mld USD za nieuczciwe praktyki związane ze sprzedażą instrumentów powiązanych z kredytami hipotecznymi w USA. Jego prezes John Cryan leci do Waszyngtonu, by prosić o zmniejszenie grzywny, ale nie wiadomo, czy mu to się uda. A nawet jeśli, to i tak niemiecki gigant będzie musiał dokonać sporych wysiłków, żeby pieniądze zebrać, a jednocześnie utrzymać zaufanie inwestorów. W dzisiejszych czasach to trudne, bo szczególnie w Europie regulacje ostrożnościowe są bardzo surowe, wymogi tworzenia rezerw wygórowane, a stopy procentowe ujemne. W takich warunkach klasyczny biznes bankowy nie jest bardzo opłacalny, nie ma więc tłumu chętnych do kupna akcji czy obligacji banków. Akcje DB spadły, ale o kompletnej panice na razie trudno mówić: trwa wyczekiwanie na wyniki negocjacji z amerykańskimi władzami. Warto jednak przygotować się na scenariusz negatywny.
Nie będzie efektu domina
Zdaniem ekspertów nie należy straszyć powtórką z Lehman Brothers, którego upadek był katalizatorem światowego kryzysu finansowego. Bo choć DB jest większy i bardziej powiązany ze światowymi finansami niż LB, to jednak jego możliwe straty są mniejsze, ma już stworzone rezerwy na ewentualne wypłaty, może ewentualnie odwołać się do swojej szerokiej bazy akcjonariuszy. Nie będzie też aż takiego efektu domina, bo dziś banki są znacznie silniejsze kapitałowo. Poza tym za Deutsche stoi Europejski Bank Centralny, którego możliwości działania są nieograniczone: może pompować w rynek dziesiątki miliardów euro, zapewniając bankom płynność. To oznacza, że EBC jest w stanie zapobiec efektowi zarażenia, wcale jednak nie znaczy, że ocaleje sam DB. Bo w jednym Deutsche Bank jest podobny do Lehmana: raczej nie może liczyć na pomoc państwa. Choć taką z pewnością by dostał, gdyby swoje problemy miał osiem lat temu, gdy upadał Lehman.
Kto płaci za błędy
Od tego czasu wiele się jednak w Europie zmieniło. Banki dokapitalizowano pieniędzmi podatników. Była to jedyna możliwa droga działania, by zapobiec wielkiemu kryzysowi bankowemu w Europie, ale ze społecznego punktu widzenia ratowanie banków było kontrowersyjne. Politycy zgodzili się na to, zaznaczając jednak: nigdy więcej. I zobowiązali ekspertów bankowych do napisania takich regulacji, które, po pierwsze, miałyby zminimalizować ryzyko podobnych kryzysów w przyszłości. Po drugie, w razie ich wystąpienia to przede wszystkim banki i ich właściciele mieliby płacić za błędy. Te przepisy już obowiązują i od kilku miesięcy powodują wielki ból głowy u Mattteo Renziego, premiera Włoch. Nie wie, jak uratować Banca Monte dei Paschi di Siena, najstarszy bank świata, trzeci co do wielkości we Włoszech. Gdyby zastosował europejskie reguły, musiałby poświęcić nie tylko akcjonariuszy banku, ale też posiadaczy obligacji, często po prostu drobnych włoskich ciułaczy. Próbował wynegocjować dla Włoch jakiś wyjątek, ale Bruksela była nieugięta, a spory wpływ na to miał Berlin. Przez lata kryzysu i ratowania Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Irlandii i Cypru, niemieccy wyborcy stali się bardzo wyczuleni na jakiekolwiek ustępstwa wobec niegospodarnych rządów czy źle zarządzanych banków.
Wiarygodność Niemiec
Teraz, gdy problem dotknął Niemiec, muszą stosować tę samą miarę. I na razie to obiecują. Sigmar Gabriel, niemiecki wicekanclerz z SPD, lekceważąco mówi o DB jako banku, który ze spekulacji uczynił swój model biznesowy. Nawet Angela Merkel, zazwyczaj bardzo powściągliwa i – jako liderka partii chadeckiej – bardziej przyjazna biznesowi – wykluczyła możliwość ratowania Deutsche Banku. Oboje polityków przymierzają się już do wyborów do Bundestagu w przyszłym roku i nie chcą uchodzić za sojuszników spekulantów.