Kraj znów świętuje pomysły rządu. Polacy spontanicznie dziękują władzy, a minister pozdrawia zebranych. Reporter, który relacjonuje wydarzenie, jest wyraźnie wzruszony, a zwykli ludzie nie kryją radości. Rekonstrukcja dożynek z lat 70.? Nie. To tylko antena TVP Info w roku 2017. Świętowany jest program 500+, a minister Rafalska mówi długo o jego zaletach. Kolejny raz PiS opowiada obywatelom, że jest się z czego cieszyć. I na pewno jest, bo program okazał się sukcesem. Tyle że zadowolenie też ma swoje granice i pryska, gdy zaczyna się je dekretować.
Powszechna radość
Nie ma takiego tematu, przy którym polityk PiS nie potrafiłby wspomnieć o 500+. Czy jest to kryzys konstytucyjny, czy wystąpienie na temat obronności. Każda okazja jest dobra, by przypomnieć o tym, jak to rządzący pochylili się nad losem polskich rodzin. W tej litanii sukcesów jest dość oczywiste wskazanie: nie zapomnijcie przy urnach, że to my daliśmy wam 500+. Widać, to też gdy w politycznym dyskursie pojawia się jakakolwiek próba dyskusji o programie. W opinii polityków PiS jest on w zasadzie tak dobry, że nie można podważać żadnych jego założeń. Ilekroć więc ktoś powie, że jakieś jego założenie mogłoby wyglądać inaczej, to podnosi się wrzask o odebraniu pieniędzy. Opozycja dała się tu wpędzić w kozi róg, bo nie znalazła sposobu na rozmowę o programie. Tymczasem jeśli państwo wydaje na coś ponad 20 miliardów rocznie, to można, a nawet trzeba dyskutować, czy nie dałoby się tego zrobić lepiej.
PiS wybrał w kampanii rozwiązanie nie najbardziej efektywne społecznie, ale najbardziej efektowne wyborczo. Prostota, a może nawet toporność programu 500+ miała obnażyć jeden podstawowych problemów rządu PO: rozjechanie się wzrostu PKB z oczekiwaniami społeczeństwa.
Przez lata ludzie słyszeli o zielonej wyspie i dobrych wynikach gospodarki, ale ich życie się nie poprawiało. To musiało rodzić frustrację i poczucie wyobcowania. Nawet jeśli Polska miała na koncie gospodarcze sukcesy, to nie było poczucia, że są to sukcesy wszystkich Polaków. W 2013 roku zaczął to wyczuwać Donald Tusk, mówiąc w wywiadzie dla „Polityki" o tym, że „jest trochę socjaldemokratą". Lider PO wiedział, że trzeba coś zmienić, i czuł, skąd wieje wiatr zmian. Nie bardzo tylko widział, jak się do tego zabrać. Wychowanemu na liberalnych lekturach Tuskowi nie mieściło się w głowie, że sprawę można załatwić zwykłym transferem pieniędzy. Zresztą jego partia nie potrafiła już wtedy komunikować nawet ewidentnych sukcesów, jak budowa żłobków i przedszkoli.
Dla Ewy Kopacz, która przejęła stery rządu, odpowiedzią na każdy problem było straszenie PiS. W chwili, gdy partia Jarosława Kaczyńskiego zaproponowała 500+, Platforma powtarzała, że jest on niemożliwy do realizacji. Działania gabinetu Beaty Szydło pokazały coś zupełnie innego. Dlatego rząd może teraz przypominać wypowiedzi polityków PO z kampanii i zacierać ręce. To jednak nie wystarcza. Partia Jarosława Kaczyńskiego chce znacznie więcej: powszechnej radości, szczęścia i uznania za 500+. Obywatele powinni być po prostu wdzięczni. I tu zaczynają się problemy.