Kontrowersyjny Trump dzięki charyzmie zdobywa Biały Dom! Charyzmatyczny Macron podbija Francję! Arcyszermierz światowej polityki Władimir Putin o krok od ponownej prezydentury Rosji. Recep Tayyip Erdogan ma mocniejszą pozycję w Turcji od dawnych sułtanów. Na ich tle Theresa May czy Angela Merkel wydają się eksponatami z salonu figur woskowych Madame Tussaud w Londynie, a eurofiguranci, jak J.C. Juncker czy Donald Tusk, to postaci z łowickich wycinanek.
Przyszedł czas charyzmatycznych liderów! Chcą ich gazety, głosuje za nimi internet. Na dodatek nikt nie podważa reguły, że na szczytach polityki liczy się szeroki demokratyczny mandat. A ten pochodzi z wyborów. Wyborcy zaś nie mogą się mylić. Tęsknota za charyzmą jest równie naturalna, jak rozczarowanie, które przychodzi ledwie dwadzieścia cztery godziny po wyborach.
Nad Wisłą nie jest inaczej!
Są narody wiecznych narzekaczy. Stoimy zapewne na ich czele. Polacy są, jak się mówi nad Tamizą: these, who always complain. Mamy sukces? Niewątpliwy. Przez ćwierćwiecze wolności zrobiliśmy dwakroć więcej niż Polska Piłsudskiego. Podnieśliśmy kraj z niedorozwoju, nauczyliśmy się wykorzystywać ludzką przedsiębiorczość, zwielokrotniliśmy PKP, PKB per capita etc. Dołączyliśmy do Unii i NATO. Ale ciągle narzekamy.
Rozliczamy Mazowieckiego i Balcerowicza. Lewicowi gęgacze ze łzami w oczach bajdurzą o tym, jakże by to było sprawiedliwie i fanie, gdyby udało się uratować PGR. Mniej wykluczenia, ratunek dla tkanki społecznej i podobne farmazony.
Dotyczy to również polityki. Uwielbiamy narzekać na jej niedojrzałość i zacofanie. Na brak mitycznych think tanków i porywających przywódców. Zwłaszcza dziś, przy dobrej zmianie, owa histeryczna refleksja o braku prawdziwych liderów opozycji, którzy byliby w stanie przeciwstawić się rządzącym, niemal odbiera nadzieję na wymianę elit. W tle tego paraliżującego przekonania o słabości i dysfunkcjonalności opozycji tym mocniej na plan pierwszy wychodzi marzenie o nowej jakości. Nowym Wałęsie, Kaczyńskim czy Tusku, który połączy z sobą świeżość, charyzmę i profesjonalizm, pociągnie za sobą masy i... wygra. To nic innego, jak echo beznadziejnego i nieznośnego polskiego mesjanizmu, który w dobie „postpolityki"(swoją drogą nie cierpię tego określenia) trudno określić inaczej niż anachronizm.