W środę Komisja Europejska zaproponowała uznanie kierowców w przewozach zagranicznych za pracowników delegowanych już po trzech dniach pobytu w danym kraju miesięcznie. Polscy przewoźnicy twierdzą, że wielu małym i średnim firmom zagrozi bankructwo.
Delegowanie pracowników już po trzech dniach oznacza narzucenie płacy minimalnej kraju przyjmującego. A dodatkowo wielu innych warunków zatrudnienia w danym kraju, jak dodatki socjalne, urlopy, w tym warunków zawartych w układach zbiorowych.
Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych (ZMPD) uważa, że te wymagania graniczą z absurdem. Polscy przewoźnicy twierdzą, że delegowaniem można objąć co najwyżej tych kierowców, którzy w danym kraju spędzają co najmniej 15 dni w miesiącu.
KE zaproponowała, aby skrócić okres kabotażu (przewozów wewnątrz danego kraju) z siedmiu do pięciu dni, w zamian likwidując limit wykonanych operacji. Przedsiębiorcy wskazują, że skoro przewoźnicy ze wszystkich krajów mają z racji delegowania takie same wydatki na kierowców, limitowanie kabotażu nie ma uzasadnienia ekonomicznego.
Komisja Europejska podkreśla, że cały proces przygotowania propozycji był przejrzysty i trwał wyjątkowo długo, bo dwa lata. Bruksela przygotowała wcześniej wariantowe propozycje objęcia delegowaniem kierowców po trzech, pięciu, siedmiu i dziewięciu dniach. Szef KE Jean-Claude Juncker wybrał jednak termin najkrótszy.