Reżyser Sebastian Chondrokostas stworzył wielkie, prawie trzygodzinne widowisko, ale zgubił psychologię postaci.
Trudno przejąć się grozą Shawshank, jeśli aktorzy wcielający się w więźniów grają stereotypowymi wyobrażeniami złych facetów. Podstawowymi środkami aktorskimi pozostają krzyk i zamaszyste kroki.
Obsadzenie jako Andy’ego popularnego dzięki rolom filmowym i telewizyjnym Mateusza Damięckiego posłuży frekwencji, ale niekoniecznie spektaklowi. Aktor jest tu doskonale nijaki – rozgrywa swoją postać na jednej nucie obojętności wobec otoczenia.
Ale najgorsze jest to, że w jego relacji z Redem (Tomasz Sapryk), podstawowej dla przemiany obu, nic nie iskrzy.
Dostajemy efektowny show, pozbawiony charakteru. Jak na zmianę wizerunku teatru – za mało.