– Niektórzy już postawili na mnie krzyżyk, wzywali mnie do wycofania się, ale naród amerykański nie poddaje się łatwo, więc zasługuje na prezydenta, który się łatwo nie poddaje – stwierdziła senator Clinton po ogłoszeniu wyników.
Była pierwsza dama, która sześć tygodni temu pokonała Obamę w Teksasie i Ohio, teraz wygrała z nim w Pensylwanii, zyskując poparcie 55 procent wyborców (Obama 45 procent). Jej przewaga jest większa, niż przewidywano w sondażach. O triumfie Hillary Clinton zadecydowało przede wszystkim wyraźne poparcie słabiej wykształconej białej „klasy pracującej” (w tym niezwykle silnych w tym stanie związków zawodowych) oraz białych kobiet.
Ale zasada proporcjonalnego podziału delegatów (każdy stan wysyła określoną ich liczbę na konwencję prezydencką, która mianuje kandydata) sprawia, że to wciąż za mało, by znacząco zmniejszyć stratę, jaką wciąż ma do Obamy. Według szacunków CNN po uwzględnieniu Pensylwanii (która miała do podziału 81 mandatów) Obama nadal ma nad nią przewagę co najmniej 135 delegatów.
Czarnoskóry senator z Illinois pogratulował rywalce zwycięstwa, starając się jednocześnie przypomnieć demokratycznym wyborcom, że to wciąż on jest zdecydowanym faworytem do nominacji, i że przedłużająca się i coraz bardziej bezpardonowa walka wewnątrz ich partii działa na korzyść republikanów.
Hillary Clinton nie zamierza jednak składać broni.– Różnica w delegatach będzie niewielka, podobnie jak różnica w łącznym poparciu wyborców, jakie kandydaci dostali w całym kraju. Wszystko w rękach superdelegatów, którzy muszą zdecydować, kto z nich będzie silniejszym rywalem w starciu z McCainem i lepszym prezydentem – wyjaśnia rzecznik Hillary Clinton Howard Wolfson. Superdelegaci to czołowi politycy partyjni, którzy z urzędu mają prawo głosu podczas konwencji.