Aż 10 milionów dolarów w ciągu doby zebrała w Internecie na kampanię pani Clinton nazajutrz po wygranej w Pensylwanii. Tak wielka suma świadczy o tym, że część demokratycznych wyborców znów uwierzyła w możliwość nominacji byłej pierwszej damy.
Clinton nie ma jednak szans dogonić Obamy pod względem liczby delegatów (to oni głosują podczas konwencji partyjnej, która zatwierdza nominację prezydencką), ale liczy na przekonanie do siebie tzw. superdelegatów, czyli czołowych działaczy partii głosujących podczas konwencji według własnego uznania. – Moje zdecydowane zwycięstwo i zapewnienie sobie głosów szerokiej bazy wyborczej to dokładnie to, czego będzie potrzeba naszej partii jesienią – stwierdziła w jednym z wywiadów senator Clinton. Wielu komentatorów zauważa, że Obamie rzeczywiście nie udaje się przekonać do siebie kluczowych grup wyborców, takich jak białe kobiety czy „niebieskie kołnierzyki”, czyli pracownicy fizyczni.
Wśród demokratów narasta jednak obawa, że przeciągająca się kampania prawyborcza i obraz obrzucających się błotem demokratów zniechęci wielu wyborców do głosowania, co da zwycięstwo republikanom.
– Gdy tylko sprawa nominacji się rozstrzygnie, Partia Demokratyczna zrozumie, że stawka jest zbyt wysoka, by dopuścić do podziałów – uspokajał podczas wiecu w Indianie Barack Obama. Oczywiście Obama jest przekonany, że to on będzie kandydatem, wokół którego zjednoczy się partia.
Gubernator Tennessee Phil Bredesen wezwał jednak superdelegatów, by podjęli decyzję od razu po zakończeniu prawyborów na początku czerwca i nie dopuścili do bratobójczej walki przez całe lato. – Nie można sobie pozwolić na to, by przez dwa i pół miesiąca nasi kandydaci wyjaśniali wszystkim, dlaczego nie nadają się na prezydenta, oraz na to, byśmy pojechali na konwencję podzieleni. Wydaje mi się, że o zwycięstwie w wyborach nie ma wtedy co marzyć – twierdzi Bredesen. Jego zdaniem podjęcie decyzji o nominacji w czerwcu pozwoli naprawić wyrządzone dotychczasową kam- panią szkody.