Nawet jak na niewysokie standardy serbskiej kuchni politycznej pocieszny był widok wahań miejscowych postkomunistów, którzy – dysponując kluczowymi dla stworzenia koalicji rządowej 20 mandatami – zwodzili dwa wielkie bloki wywodzące się z obozu demokratycznego: euroentuzjastów z Partii Demokratycznej oraz alians oddanych sprawie Kosowa konserwatystów i narodowców. Ubogie panny i ubogie partie muszą uciekać się do takich strategii, a postkomuniści mieli jedyną w swoim rodzaju szansę: w kolejnych wyborach nie zdobyliby już tylu mandatów.Z konserwatystami i narodowcami Serbską Partię Socjalistyczną łączyła sympatia do szeroko pojętej swojskości, o ton intensywniejsza niż u innych serbskich stronnictw rusofilia, przede wszyst- kim zaś nieufność wobec Zachodu, który domaga się ekstradycji dawnych liderów, pokuty za lata 90. i przełknięcia utraty Kosowa. Okazało się to ważyć na szali mniej niż perspektywy członkostwa SPS w Międzynarodówce Socjalistycznej i przełamania impasu w rozmowach akcesyjnych z UE. Ośmieszywszy swoich pierwszych rozmówców, SPS zdecydowała się na koalicję z partią prezydenta Borisa Tadicia.
Nowy premier, bezpartyjny i siwobrody technokrata Mirko Cvetković, do złudzenia przypominający Mikołaja z reklam coca-coli (i, jak twierdzą oponenci wspominający jego szefowanie Agencji Prywatyzacyjnej w latach 2003 – 2004, o iście mikołajowej hojności wobec przyjaciół), stwarza gwarancje, że rzeczywista władza pozostanie w rękach Tadicia. Nie znaczy to, że nowa ekipa będzie odporna na wstrząsy. Choć agencje piszą o sojuszu Partii Demokratycznej i Serbskiej Partii Socjalistycznej, nową większość parlamentarną tworzy aż pięć minikoalicji: i demokraci, i postkomuniści utworzyli przed wyborami bloki z bardzo ambitnymi sojusznikami, rząd Cvetkovicia zamierzają też poprzeć trzy koalicje mniejszości narodowych: Bośniaków, Węgrów i Albańczy- ków. W tak licznym gronie trudno będzie nie zawieść czyichś nadziei.
Z dalszej perspektywy najbardziej istotny wydaje się historyczny zwrot przez sztag, jakiego dokonuje partia Tadicia, wiążąc się ze spadkobier- cami Slobodana Miloszevicia. Arytmetyka parlamentarna oraz przepaść dzieląca dwa wielkie stronnictwa demokratyczne skazywała któreś z nich na taki ruch i zabawnie było obserwować łamańce retoryczne, do jakich uciekali się spin doktorzy w trakcie przetargów. Ostatecznie wygrał Tadić z frazą „czas obrócić kartę historii”, śmiałą, zważywszy, że dotąd to Partia Demokratyczna specjalizowała się w obronie „dziedzictwa 5 października”, czyli dnia, w którym w roku 2000 obalono dyktatora.Tym samym Serbia w osiem lat po rewolucji demokratycznej dorobiła się swojej „grubej kreski”. Stawiano ich już nad Dunajem wiele: nadal nieopowiedziana do końca pozostaje tam historia przejęcia przez komunistów władzy w latach 1944 – 1948 i wybory lat 90. Konserwatywna opozycja z pewnością wykorzysta ten fakt – Partia Demokratyczna zaś, która deklaruje pełną współpracę z Trybunałem ds. zbrodni w byłej Jugosławii, bierze na pokład kłopotliwych współtowarzyszy.