Waszyngton rzucił w piątek wyzwanie Moskwie. Amerykański okręt wojenny USS Mount Whitney zacumował u wybrzeży portowego miasta Poti zajmowanego przez rosyjskie „siły pokojowe”. Jednostka nie mogła wpłynąć do portu, zablokowanego przez zatopione gruzińskie okręty.
Amerykanie mają dostarczyć na brzeg 17 ton pomocy humanitarnej, ale nikt nie ma wątpliwości, że chodzi o demonstrację siły. USS Mount Whitney to okręt flagowy amerykańskiej VI floty stacjonującej na Morzu Śródziemnym. W pobliżu są też okręty USS Dallas i krążownik rakietowy USS McFaul z pociskami Tomahawk, które mogą być uzbrojone w głowice nuklearne. W ramach zaplanowanych wcześniej ćwiczeń NATO na Morzu Czarnym są także okręty z Polski, Hiszpanii, Niemiec i cztery jednostki tureckie. – Rosja nie planuje odpowiadać militarnie na wzmożoną obecność okrętów USA na Morzu Czarnym – oświadczył rzecznik rosyjskiego MSZ Andriej Niestierienko.
Napięcie jest jednak wyraźne. Z portów wypłynęła część okrętów rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, która liczy ponad 40 jednostek. – Jedna salwa z krążownika rakietowego Moskwa i dwóch czy trzech kutrów rakietowych wystarczyłaby do zniszczenia całej wrogiej flotylli – odgrażał się w zeszłym tygodniu były dowódca floty admirał Eduard Bałtin.
– Nie sądzę, aby USA i Rosja chciały militarnej konfrontacji, ale przy takim nagromadzeniu broni i napięciu politycznym jest zawsze ryzyko, że dojdzie do jakiegoś incydentu – ostrzega w rozmowie z „Rz” Derek Averre z Centrum Studiów nad Rosją i Europą Wschodnią Uniwersytetu w Birmingham. Morze Czarne ma dla Rosji ogromne znaczenie strategiczne. Akwen stanowi wyłom w naturalnej barierze, jaką tworzą łańcuchy górskie, które chronią Rosję przed inwazją lądową. Rejon jest niezwykle ważnym szlakiem przesyłowym surowców energetycznych. Zdaniem rosyjskich mediów Azerbejdżan odmówił Ameryce tranzytu ropy kaspijskiej z ominięciem rosyjskich rurociągów. Miał o to zabiegać wiceprezydent USA Dick Cheney.