Aszkelon, niewielkie miasto na południu Izraela. Opustoszałe ulice, zamknięte na głucho sklepy i restauracje. Nagle rozlega się syrena alarmowa. Nieliczni przechodnie kryją się za samochodami i wbiegają do budynków. Po kilkunastu sekundach rozlegają się dwie potężne eksplozje. Pociski musiały spaść niedaleko. Z bramy wyjeżdża na sygnale ambulans z czerwoną gwiazdą Dawida. Z piskiem opon pędzi w stronę, z której dobiegły wybuchy.
Za bramą znajduje się lokalny posterunek Czerwonej Gwiazdy. Na dziedzińcu stoi kilkudziesięciu sanitariuszy i kierowców. Mają na sobie niebieskie kamizelki kuloodporne, w rękach trzymają hełmy. Szef wydaje im jakieś polecenia. Po chwili kolejna załoga wskakuje do karetki i na sygnale wyjeżdża za bramę. Mają dużo pracy, bo na miasto sypią się palestyńskie rakiety. Właśnie w tym miejscu od ponad miesiąca pracuje jako ochotniczka 21-letnia Dominika Borowska, studentka szkoły muzycznej z Warszawy.
– To, co tu się dzieje, jest straszne. Ludzie żyją w ciągłym strachu. W każdej chwili i w każdym miejscu może im spaść na głowę rakieta – opowiada.
Jest sanitariuszką. Jeździ na miejsca, w które uderzyły palestyńskie pociski, i udziela ludziom pierwszej pomocy. Tamuje krwawienie, zakłada maskę tlenową, stara się opanować panikę. – Wiele osób po eksplozji jest śmiertelnie przerażonych, są w szoku. Trzeba ich uspokoić – relacjonuje.
[srodtytul]Czołgi, śmigłowce, rakiety i pociski[/srodtytul]