Sanitariuszki po dwóch stronach frontu

Polki na bliskowschodnim froncie. Jedna jeździ ambulansem z czerwoną gwiazdą Dawida, druga z czerwonym półksiężycem. Choć dzielą je linia frontu i poglądy, obie pomagają ludziom tragicznie doświadczonym przez wojnę - pisze Piotr Zychowicz z Aszkelonu

Aktualizacja: 06.01.2009 07:15 Publikacja: 05.01.2009 19:39

Sanitariuszki po dwóch stronach frontu

Foto: AFP

Aszkelon, niewielkie miasto na południu Izraela. Opustoszałe ulice, zamknięte na głucho sklepy i restauracje. Nagle rozlega się syrena alarmowa. Nieliczni przechodnie kryją się za samochodami i wbiegają do budynków. Po kilkunastu sekundach rozlegają się dwie potężne eksplozje. Pociski musiały spaść niedaleko. Z bramy wyjeżdża na sygnale ambulans z czerwoną gwiazdą Dawida. Z piskiem opon pędzi w stronę, z której dobiegły wybuchy.

Za bramą znajduje się lokalny posterunek Czerwonej Gwiazdy. Na dziedzińcu stoi kilkudziesięciu sanitariuszy i kierowców. Mają na sobie niebieskie kamizelki kuloodporne, w rękach trzymają hełmy. Szef wydaje im jakieś polecenia. Po chwili kolejna załoga wskakuje do karetki i na sygnale wyjeżdża za bramę. Mają dużo pracy, bo na miasto sypią się palestyńskie rakiety. Właśnie w tym miejscu od ponad miesiąca pracuje jako ochotniczka 21-letnia Dominika Borowska, studentka szkoły muzycznej z Warszawy.

– To, co tu się dzieje, jest straszne. Ludzie żyją w ciągłym strachu. W każdej chwili i w każdym miejscu może im spaść na głowę rakieta – opowiada.

Jest sanitariuszką. Jeździ na miejsca, w które uderzyły palestyńskie pociski, i udziela ludziom pierwszej pomocy. Tamuje krwawienie, zakłada maskę tlenową, stara się opanować panikę. – Wiele osób po eksplozji jest śmiertelnie przerażonych, są w szoku. Trzeba ich uspokoić – relacjonuje.

[srodtytul]Czołgi, śmigłowce, rakiety i pociski[/srodtytul]

Zaledwie 13 kilometrów dalej znajduje się Strefa Gazy, zamknięte palestyńskie terytorium opanowane przez organizację Hamas, na które inwazję przypuściło izraelskie wojsko. Przez cały dzień od strony Strefy dochodzi gęsta kanonada. Odgłosy wybuchów słychać również w słuchawce telefonu. – Jest bardzo dużo rannych i zabitych. Tu dzieje się coś nieprawdopodobnego. Czołgi, śmigłowce, rakiety i pociski. Eksplozje i kanonada. Prawdziwa wojna – mówi Ewa Jasiewicz.

Jasiewicz jest aktywistką międzynarodowej organizacji Wolna Gaza. Do Strefy Gazy przyjechała, aby zajmować się obroną praw człowieka. W momencie gdy rozpoczęły się naloty, zgłosiła się na ochotnika, by pomagać rannym. Robi dokładnie to samo, co po tej stronie granicy Borowska. Jedyna różnica polega na tym, że na boku ambulansu, którym się przemieszcza, zamiast czerwonej gwiazdy Dawida widnieje czerwony półksiężyc.

– Pojechaliśmy do miejscowości Beit Lahija, gdzie pocisk trafił w dom. Ludzie byli straszliwie poranieni. Mężczyzna, którego musiałam wciągnąć do karetki, miał oberwane obie nogi. Widziałam dziecko z otwartym brzuchem, na wierzch wypłynęły wnętrzności – relacjonuje. Jasiewicz ma za zadanie nie tylko udzielać pierwszej pomocy, ale również czuwać nad bezpieczeństwem rannych. W przeszłości zdarzało się bowiem, że izraelscy żołnierze strzelali do karetek.

Teraz gdy ambulans napotka na drodze wojskowy patrol, Polka ma po angielsku negocjować z żołnierzami i przekonać ich, żeby przepuścili pojazd.

[srodtytul]Zrozumiałam, że to dzieje się naprawdę[/srodtytul]

Dominika Borowska ukończyła kurs pierwszej pomocy i bierze udział w specjalnym międzynarodowym programie dla ochotników chcących pomagać Czerwonej Gwieździe Dawida. – Gdy przyjechałam tu na początku grudnia, nic się nie działo. Gdy wybuchła wojna, na początku nie mogłam w to uwierzyć. Potem pojechałam z pierwszą interwencją do miejscowości Sderot, gdzie spadła palestyńska rakieta Kassam. Zobaczyłam lej po bombie i przerażonych ludzi. Zrozumiałam, że to dzieje się naprawdę – podkreśla.

Dominka Borowska jest w stałym kontakcie telefonicznym z mamą, która w Warszawie ogląda w telewizji materiały z trwającej wojny i bardzo się o nią niepokoi. – Jak tylko się zaczęło, zastanawiałam się, czy nie wyjechać. Zaproponowano mi przeniesienie do innej części Izraela. Zdecydowałam jednak, że nie ma mowy. Przyjechałam tu przecież po to, żeby ratować życie Izraelczyków. Właśnie tu, gdzie spadają rakiety wystrzeliwane przez terrorystów, mogę się najbardziej przydać – mówi.

Borowska jest wprost zakochana w Izraelu. Poznała tu wspaniałych ludzi, odpowiada jej tutejszy klimat i kuchnia, marzy, aby kiedyś tu zamieszkać. W Warszawie nauczyła się hebrajskiego. Już kilkanaście lat temu razem z mamą i siostrą bliźniaczką Kamilą zaczęły odkrywać żydowską kulturę. Jest nią zafascynowana. W domu zawsze mówiło się zresztą, że część rodziny podczas wojny mieszkała w warszawskim getcie.

[srodtytul]Polka bez polskiego obywatelstwa[/srodtytul]

Starsza od niej o dziewięć lat Ewa Jasiewicz z kolei znakomicie zna język arabski. Ma zdecydowanie lewicowe poglądy. Była już w Iraku, gdzie pomagała organizować związki zawodowe, oraz kilka razy w Autonomii Palestyńskiej.

– Czuję, że jako Europejka mam wobec tych ludzi jakiś dług. Oni w końcu cierpią przez nas, przez kolonializm. Do Iraku pojechałam w dużej mierze dlatego, że polskie wojska brały udział w okupacji tego kraju. Było mi z tego powodu głupio – opowiada.

Jej mama, która mieszka w Londynie, również bardzo się o nią martwi. Starają się jak najczęściej rozmawiać przez telefon. – Czy się boję? Oczywiście. Czuję jednak, że muszę pomagać tym biednym, bezbronnym ludziom. Nie mogę ich zostawić – mówi.

Gdy przed rozpoczęciem lądowej ofensywy Izrael zgodził się na wypuszczenie z Gazy obcokrajowców, nie skorzystała z tej możliwości. Do sporu pomiędzy Palestyńczykami a Izraelczykami podchodzi bardzo emocjonalnie. Tych ostatnich nazywa „bezwzględnymi zbrodniarzami“.

Jasiewicz urodziła się w Wielkiej Brytanii. Jej ojciec Juliusz pochodził z Wilna i na początku II wojny światowej został wywieziony przez bolszewików do łagrów. Ze Związku Sowieckiego wydostał się z armią Andersa, z którą później przeszedł cały szlak bojowy. Po wojnie nie chciał wracać do komunistycznego kraju. W domu Jasiewiczów kultywowano polskie tradycje, mówiono tylko po polsku. Ewa – choć nie ma polskiego obywatelstwa – uważa się za „najprawdziwszą Polkę“.

Często razem z mamą przyjeżdżają do kraju. Odwiedza mieszkającą tam rodzinę. Gdy dowiaduje się, że zaledwie kilkanaście kilometrów dalej jej rodaczka robi to samo, co ona, tylko że w ambulansie z Czerwoną Gwiazdą Dawida, nie może w to uwierzyć.

– Co za niesamowity zbieg okoliczności! Proszę ją ode mnie serdecznie pozdrowić! – mówi. Niestety, na to, by się spotkać, nie mają szans.

Aszkelon, niewielkie miasto na południu Izraela. Opustoszałe ulice, zamknięte na głucho sklepy i restauracje. Nagle rozlega się syrena alarmowa. Nieliczni przechodnie kryją się za samochodami i wbiegają do budynków. Po kilkunastu sekundach rozlegają się dwie potężne eksplozje. Pociski musiały spaść niedaleko. Z bramy wyjeżdża na sygnale ambulans z czerwoną gwiazdą Dawida. Z piskiem opon pędzi w stronę, z której dobiegły wybuchy.

Za bramą znajduje się lokalny posterunek Czerwonej Gwiazdy. Na dziedzińcu stoi kilkudziesięciu sanitariuszy i kierowców. Mają na sobie niebieskie kamizelki kuloodporne, w rękach trzymają hełmy. Szef wydaje im jakieś polecenia. Po chwili kolejna załoga wskakuje do karetki i na sygnale wyjeżdża za bramę. Mają dużo pracy, bo na miasto sypią się palestyńskie rakiety. Właśnie w tym miejscu od ponad miesiąca pracuje jako ochotniczka 21-letnia Dominika Borowska, studentka szkoły muzycznej z Warszawy.

Pozostało 85% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019