W stolicy Syrii kobiety równie często jak chusty noszą obcisłe dżinsy i buty na obcasie, a w barach, gdzie dudni głośna muzyka, można się bez problemu napić piwa. Nad miastem donośnie rozlega się śpiew muezinów wzywających muzułmanów na modlitwę, ale kościoły mają wieże równie wysokie jak meczety i nie potrzebują ochrony. – To jest państwo świeckie i mimo rosnącej islamizacji świata arabskiego tutaj czujemy się bezpiecznie. To jedno z najbardziej tolerancyjnych miejsc na Bliskim Wschodzie – przekonuje mnie Samir, chrześcijanin.
[srodtytul]Nie jesteśmy wrogiem[/srodtytul]
Jeszcze kilka lat temu Syria wymieniana była jednym tchem obok Iranu, Iraku, Korei Północnej i Libii jako kraj nieobliczalny. Zarzucano jej okupację Libanu i dokonanie zamachu na byłego premiera tego kraju Rafika Hariri. USA oskarżały władze w Damaszku również o to, że nie próbują powstrzymać przepływu ekstremistów i broni przez swoją granicę do Iraku.
– To nieprawda. Staraliśmy się uszczelnić granicę, ale potrzebny nam był sprzęt, chociażby noktowizory. Amerykanie i Brytyjczycy obiecali pomoc i na tym się skończyło – tłumaczy “Rz” Tamim Madani, syryjski wiceambasador przy UE.
Władze Syrii przekonują, że obraz ich kraju jest całkowicie wypaczony na Zachodzie. – Chcemy pokoju na Bliskim Wschodzie, bo to my ponosimy konsekwencje wojen, które się toczyły w Iraku, Libanie czy Palestynie. Mamy pół miliona uchodźców palestyńskich, 1,5 miliona irackich i tysiące libańskich – wylicza wicepremier Abdullah Dardari.