Osadzeni skarżą się, że nie mają możliwości modlenia się pięć razy dziennie, zgodnie z zaleceniami islamu. Twierdzą też, że władze zakładu karnego zabraniają im wspólnych modłów częściej niż godzinę w tygodniu.

46-letni Enaam Arnaout i 36-letni Randall T. Royer przebywają w więzieniu Terre Haute w stanie Indiana. Obaj trafili do Communications Management Unit (CMU), oddziału dla więźniów wymagających specjalnego nadzoru, za powiązania z terrorystami. Rozmowy telefoniczne czy e-maile są tam kontrolowane przez służby więzienne bez zgody osadzonych. Instytucja Bureau of Prisons nadzorująca amerykański system penitencjarny wprowadziła również limity ograniczające liczbę godzin przewidzianych na modlitwę. Jej decyzję 16 czerwca zaskarżyła w sądzie Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (ACLU) w Indianie, organizacja pozarządowa działająca na rzecz ochrony praw człowieka. Przedstawiciele ACLU uważają bowiem, że rząd łamie prawo, utrudniając skazanym praktykowanie ich wiary. Podważają także zasadność samego utworzenia oddziału. Ich zdaniem muzułmańscy więźniowie są na nim niesłusznie izolowani. – Wolność religijna należy się każdemu człowiekowi. Takie prawo gwarantuje konstytucja, a jej obowiązywanie nie kończy za murami więzienia – mówi „Rz” imam Mahdi Bray, przewodniczący Muslim American Society. – Rząd i służby zakładu penitencjarnego karzą w ten sposób podwójnie za jedno przewinienie. Pierwszy raz, odbierając wolność, drugi raz – odmawiając prawa do swobodnego praktykowania wiary. Stanowiska władz więziennych nie podziela również Tomasz Miśkiewicz, polski duchowny muzułmański i mufti Muzułmańskiego Związku Religijnego w Polsce. – Jeśli więźniowie mają możliwość przebywania razem, to ich obowiązkiem jest także wspólna modlitwa – stwierdza w rozmowie z „Rz”.

Zarzuty odpiera jednak rzecznik Departamentu Sprawiedliwości, który w zeszłym tygodniu zapewniał, że utworzony w listopadzie 2006 roku oddział powstał zgodnie z prawem federalnym Stanów Zjednoczonych.