O tym, jak przebiegał pucz, wiadomo niewiele. Świadkowie opowiadają, że w niedzielę przed świtem do rezydencji Zalayi wkroczyło kilkunastu żołnierzy. Padły strzały. Wojskowi szybko rozbroili ochroniarzy lewicowego prezydenta, a jego samego aresztowali i wywieźli do bazy sił powietrznych na przedmieściach Tegucigalpi. Tuż potem pod pałac prezydencki białymi pikapami nadjechało co najmniej 200 uzbrojonych po zęby żołnierzy. Armia zablokowała też drogi prowadzące do budynków rządowych. A nad stolicą latały wojskowe myśliwce.
– Uprowadzili go niczym banda tchórzy – opowiadała z płaczem w głosie 21-letnia Melissa Gaitan pracująca dla oficjalnej rządowej telewizji. – Doszło do zamachu stanu i jest to godne pożałowania – mówił dziennikarzom sojusznik głowy państwa Rafael Alegria. Około 30 zwolenników prezydenta protestowało przed jego pałacem, przeklinając armię.
Świadkowie opowiadają, że armia wkroczyła do akcji pół godziny przed rozpoczęciem plebiscytu w sprawie zmian w konstytucji umożliwiających prezydentowi możliwość reelekcji.
Prezydent zdecydował się na jego przeprowadzenie, mimo że parlament, Najwyższy Trybunał Wyborczy, a nawet członkowie jego partii uznali to głosowanie za niezgodne z prawem, a wojsko odmówiło rozwiezienia urn po lokalach wyborczych.
Zelaya wyrzucił za to szefa sztabu i w piątek oskarżył armię o próbę puczu. Hiszpańskiemu dziennikowi „El Pais” opowiadał zaś, że udało się udaremnić próbę przejęcia władzy przez armię.