Pierwsza tura w niedzielę niczego nie przesądzi – wynika z sondaży. Ponad 30 proc. Ukraińców chce głosować na lidera prorosyjskiej Partii Regionów Wiktora Janukowycza; blisko 20 proc. na byłą liderkę pomarańczowej rewolucji premier Julię Tymoszenko. I to pewnie oni przejdą do drugiej tury. Starający się o reelekcję obecny prezydent Wiktor Juszczenko ma nikłe szanse, choć niektórzy eksperci uważają, że to on w dogrywce zmierzy się z Janukowyczem. Ich zdaniem w ostatniej chwili może go poprzeć niezdecydowany elektorat, czyli ok. 18 proc. wyborców.
Ukraińcy, mimo narzekań, chcą tłumnie ruszyć do urn. Frekwencja może sięgnąć aż 90 procent. W ostatnich dniach batalia wyborcza z powodu mrozu i śniegu była słaba na ulicach, a szalejąca wcześniej grypa zmusiła polityków do rezygnacji z większości spotkań z wyborcami. Uderzenie propagandowe skierowano więc na telewizję i inne media.
Ludzie idą do urn z ciężkimi sercami. Ci z Kijowa powtarzają, że nie po to pięć lat temu stali w chłodzie na Majdanie Nezałeżnosti, by teraz mieć taki wybór. Na zachodzie Ukrainy pojawiły się nawet sugestie, iż w razie zwycięstwa Janukowycza warto wprowadzić jakąś formułę federacji. Mieszkańcy wschodu liczą na wygraną ich faworyta. Jeśli w niedzielę nikt nie zwycięży, druga tura będzie 7 lutego.
Politolodzy gubią się w domysłach. Panuje przekonanie, że po wyborach przegrani spróbują użyć wszelkich środków, by zdyskredytować przeciwników. Będą twierdzić, że doszło do fałszerstw, a walka przeniesie się do sądów i na place, na które wyjdą ich zwolennicy.
Czy groźba sfałszowania wyborów jest realna? Przybyli na Ukrainę zachodni obserwatorzy nieoficjalnie mówią, że raczej nie. Bo duże fałszerstwo – liczone w milionach głosów – jest ich zdaniem do wykrycia.