Bezpośrednio przed uroczystościami przebywał z wizytą w Waszyngtonie. Aby dostać się do zamkniętej dla lotów rejsowych Europy, gruziński przywódca musiał wyczarterować samolot. – Ponieważ przestrzeń powietrzna nad Europą była zamknięta, Amerykanie nie chcieli się zgodzić na start. Nie wiem, jak zdołał ich przekonać - mówi gruziński dyplomata. I w niedzielę rano po dziewięciogodzinnym locie wylądował w Rzymie. Tam na gruzińskiego przywódcę czekał gruziński Air Force One – Bombardier CRJ-200 LR, niewielki samolot o zasięgu do 3,5 tys. kilometrów.

Ale Włosi także nie chcieli wydać prezydentowi Gruzji pozwolenia na start. Po kilku godzinach Saakaszwili podjął decyzję, że leci na własne ryzyko. Samolot wystartował z Rzymu ok. 13 i przez kilka godzin krążył nad Europą, szukając korytarzy wolnych od wulkanicznego pyłu. Skierował się nad Turcję, potem skręcił w stronę Ukrainy, wreszcie o 16.46 wylądował na lotnisku w Balicach. – Z oficjalnych informacji wynika, że samolot prezydenta Gruzji leciał prosto z Rzymu. Ścieżki przelotu nie jesteśmy w stanie odtworzyć, ale mogła być skomplikowana – mówi "Rz" rzeczniczka portu lotniczego Balice Justyna Zajączkowska.

Prezydent Gruzji był jednym z nielicznych światowych przywódców, którzy zdecydowali się na lot samolotem. Spóźnił się na niedzielne uroczystości w bazylice Mariackiej, ale udało mu się zdążyć na Wawel, gdzie pożegnał Lecha Kaczyńskiego, swojego politycznego przyjaciela i sojusznika.