Jak wynika z sondażu dziennika „Financial Times” przeprowadzonego tuż przed czwartkowymi wyborami parlamentarnymi w Wielkiej Brytanii, rządząca od 13 lat Partia Pracy nie jest już postrzegana jako obrońca społecznej sprawiedliwości i równości. Wyborcy w tzw. marginalnych okręgach, od których zależy, kto wyjdzie zwycięsko z najbardziej od wielu lat wyrównanego wyścigu do władzy, twierdzą, że tradycyjne hasła laburzystów bardziej kojarzą im się z konserwatystami i Liberalnymi Demokratami.
– Partia Pracy zapomniała o swoich tradycyjnych wyborcach, takich jak ja: białych przedstawicielach klasy robotniczej – tłumaczy Clive, ubrany w kask i odblaskową kamizelkę robotnik budowlany, z którym rozmawiam przy stacji Finsbury Park. Islington South and Finsbury to jeden z marginalnych okręgów, gdzie w ostatnich wyborach laburzyści wygrali niewielką przewagą głosów. Wypowiedzi mieszkańców wydają się potwierdzać to, na co wskazują sondaże. Tym razem mandat zdobędą tu Liberalni Demokraci, którzy liczą na wejście do rządzącej koalicji.
– Nie może być tak, że bankierzy, którzy ponoszą winę za kryzys, dostają bonusy, a partia, która mówi o sprawiedliwości społecznej, nic z tym nie robi. Wszyscy widzieli, że laburzyści bardziej dbali o wielki biznes niż o zwykłych ludzi – mówi Mary, emerytka, która dawniej prowadziła sklep.
Za odwrócenie się od tradycyjnego elektoratu laburzystów skrytykował aktor Collin Firth, który z grupą innych celebrytów zdecydował się poprzeć liberałów. – Jako były zagorzały zwolennik laburzystów jestem, podobnie jak wielu innych, oburzony tym, że odwrócili się od wartości, które głosili, kiedy byli w opozycji – powiedział Firth.
Laburzyści podkreślają, że dotrzymali obietnic, wprowadzając m.in. płacę minimalną.