Prezydent Barack Obama po raz piąty od czasu eksplozji na platformie wiertniczej Deepwater Horizon odwiedził w weekend wybrzeże Zatoki Meksykańskiej. Tym razem złożył wizytę na Florydzie. Obecność żony Michelle i młodszej córki Obamów Sashy miała pokazać, że 27-godzinny pobyt to w rzeczywistości miniwakacje. Najpierw wszyscy troje grali w minigolfa, a potem prezydent z córką poszli popływać.
– Dzięki akcji oczyszczania plaże wzdłuż wybrzeża Zatoki są czyste, bezpieczne i otwarte dla biznesu. To jeden z powodów naszego przyjazdu – mówił Obama.
[srodtytul]Miliardowy biznes[/srodtytul]
Słoneczny stan, dla którego 40 miliardów dolarów zostawiane co roku przez turystów to jedno z głównych źródeł dochodu, stanął na krawędzi bankructwa po katastrofie ekologicznej wywołanej eksplozją platformy z 20 kwietnia. Koncern BP dopiero miesiąc temu uszczelnił wyciek. W tym czasie do środowiska przedostało się ponad 660 tys. ton ropy. Władze zachodniej Florydy przekonywały, że zaledwie 16 ze 180 plaż zostało zanieczyszczonych, ale nieustannie pokazywane w mediach zdjęcia wybrzeża pokrytego czarną mazią odstraszyły turystów. Nie pomagały też apele Obamy, który zachęcał rodaków do odwiedzania wybrzeża. Krytycy mówili, że skoro prezydent jest taki mądry, niech sam pojedzie tam na wakacje. Tak też zrobił.
– Prezydent był krytykowany za to, że za mało osobiście się angażuje w opanowanie kryzysu wywołanego wyciekiem ropy. Kąpiel na Florydzie miała pokazać, że jest inaczej, i powstrzymać spadek jego notowań. Zwłaszcza że w listopadzie odbędą się wybory do Kongresu – mówi „Rz“ dr James Boys z American International University w Londynie.