120 cierpiących na karłowatość dzieci zmarło wskutek wątpliwej terapii hormonalnej, której zostały poddane między 1983 a 1985 rokiem, m.in. w paryskim Instytucie Pasteura. Lekarze podawali im hormony wzrostu pobrane m.in. z przysadek mózgowych zmarłych z Bułgarii i Węgier. Większość próbek była skażona infekcyjnymi białkami wywołującymi śmiertelne choroby układu nerwowego, m.in. chorobę Creutzfeldta-Jakoba.
W styczniu 2009 r. w pierwszej instancji siedmiu lekarzy i farmaceutów oskarżonych o nieumyślne spowodowanie śmierci zostało uniewinnionych. Sąd nie uznał argumentów prokuratury, że lekarze „oszukali” rodziców pacjentów, wmawiając im, że terapia jest bezpieczna, choć wiedzieli, że hormony są skażone. Teraz sąd apelacyjny musi rozstrzygnąć, czy słusznie.
Tym razem na ławie oskarżonych zasiadły jednak tylko dwie osoby: były szef laboratorium Instytutu Pasteura 88-letni Fernand Dray i 61-letnia emerytowana pediatra Elisabeth Mugnier. Pozostali oskarżeni zmarli lub nie mogą być ponownie sądzeni. Rodziny ofiar, po prawie 20 latach śledztwa, wciąż mają nadzieję na sprawiedliwość.
– Na razie jedyną odpowiedzialną za śmierć mojego syna jestem ja, bo zgodziłam się na podanie mu tych hormonów. To nie wystarczy – mówiła wczoraj Lea Le Thaeno, matka Benoit, który zmarł w wieku 28 lat na chorobę Creutzfeldta-Jakoba. Wtórowała jej szefowa Stowarzyszenia Ofiar Hormonów Wzrostu (AVHC). – Sąd musi nas wysłuchać – zaznaczyła Jeanne Goerrian.
Oskarżeni utrzymują, że są niewinni. – Moja klientka nie wiedziała, że hormony są skażone. Rozumiem, że to trudne do przyjęcia dla rodzin ofiar, ale to polowanie na czarownice – mówił adwokat Elisabeth Mugnier Olivier Metzner. Według rodzin ofiar o potencjalnej szkodliwości ludzkich hormonów wzrostu wiadomo było już w połowie lat 80., kiedy zakazano ich w USA.