Po 34 latach rządów komunistów w indyjskim stanie Bengal Zachodni ze stolicą w Kalkucie mieszkańcy tłumnie ruszyli do lokali wyborczych, aby odsunąć ich od władzy. Frekwencja sięgnęła aż 85 procent. Wyniki wyborów stanowych będą znane dopiero w piątek, ale już wiadomo, że lewica poniesie historyczną porażkę.
– Indie się dynamicznie rozwijają, ale w Bengalu Zachodnim pod rządami komunistów panował zastój. Bardziej niż w innych stanach pleniła się korupcja i nepotyzm – mówi „Rz" Harsh V. Pant, ekspert londyńskiego Chatham House.
Sympatycy komunistów przypominają, że kilka dekad temu dla biedoty ich rządy były wybawieniem. Walczyli z systemem kastowym i rozdawali ubogim ziemię. Ale teraz zakazują stosowania komputerów w bankach, argumentując, że odbiorą ludziom pracę. Zakazują nawet nauki języka angielskiego, co dla mieszkańców Kalkuty, dawnej stolicy Indii brytyjskich, było wyjątkowym powodem do wstydu.
– Komuniści nie zauważyli, że świat idzie do przodu. Już wcześniej można by ich odsunąć od władzy, ale nie było alternatywy. Stworzyła ją dopiero populistka Mamata Barajee – tłumaczy dr Pant.
O nazywanej Didi, czyli dużą siostrą, 56-letniej minister kolejnictwa i przywódczyni partii Trinamul Congress, jest głośno od kilku lat. Kiedy komuniści chcieli wybudować fabrykę koncernu Tata, Barajee stanęła na czele buntu przeciwko wywłaszczeniom. Koncern się przeniósł do innego stanu. Didi poprowadziła wiele takich protestów i szybko podbiła serca biedoty. Teraz zapewnia, że przyciągnie inwestycje, zrobi z Bengalu „drugą Szwajcarię u stop Himalajów", a z Kalkuty „Londyn wschodu".