Kaliningrad: poczekalnia dla Polaków z byłego ZSRR

Na północ od polskiej granicy mieszka kilka tysięcy naszych rodaków. Przybyli tu, bo do Polski jest blisko

Aktualizacja: 30.12.2012 14:16 Publikacja: 30.12.2012 00:05

Kaliningrad to głównie nowe budynki, jak ten na zdjęciu

Kaliningrad to głównie nowe budynki, jak ten na zdjęciu

Foto: Forum

– Kaliningrad jest dla Polaków poczekalnią – wzdycha Elena Rogaczykowa, szefowa miejscowej organizacji polskiej, Narodowościowo-Kulturalnej Autonomii Polaków „Polonia". – Przyjeżdżają tu na chwilę, licząc na to, że Polska jest blisko i uda się tam wyjechać. Tyle że bardzo wielu nigdzie nie wyjeżdża i u nas pozostaje. Na stałe – dodaje.

Już nie lotniskowiec

W naszym kraju mało kto orientuje się, że w rosyjskiej eksklawie, jaką jest obwód kaliningradzki, żyją także nasi rodacy. Postrzegamy ją raczej jak „niezatapialny lotniskowiec", jaką była jeszcze do niedawna. Za czasów ZSRR najważniejsza dla obwodu była rola wysuniętej, sowieckiej bazy wojskowej. Był to region całkowicie niemal zamknięty dla cudzoziemców. Od chwili rozpadu Związku Radzieckiego sytuacja jednak diametralnie się zmieniła. Co prawda wojsko ma tu wciąż bardzo duże znaczenie, ale obwód stał się bardziej „zwyczajny". Na ile oczywiście jest to możliwe, bo jednak Kaliningrad nie ma bezpośredniego połączenia z Rosją. Cały transport, czy to ludzi czy towarów, musi wędrować tranzytem przez Litwę lub Polskę (i Białoruś), ewentualnie długą drogą morską albo bardzo kosztowną lotniczą.

– W obwodzie żyje dziś ponad 7 tysięcy osób pochodzenia polskiego – podkreśla Elena Rogaczykowa. Ponieważ cała ludność obwodu to 940 tys. ludzi, byłby to niecały procent; w oficjalnych danych Polacy mieszczą się jednak w kategorii „inne narodowości", po Rosjanach (86 proc.), Ukraińcach i Białorusinach (po ok. 3,7 proc.), Litwinach, Ormianach, Niemcach i Tatarach i stanowią poniżej pół procent mieszkańców.

Oczywiście, nasi rodacy to osoby przyjezdne. W przedwojennym Królewcu Polacy mieszkali, byli tu zresztą obecni od wieków – najstarszy kościół to polska świątynia pod wezwaniem św. Mikołaja założona wraz z miastem w 1255 r.; jedną z pierwszych gazet w języku polskim była wydawana w Królewcu w latach 1718–1720 „Poczta Królewiecka". Ale losy królewieckiej Polonii były tragiczne podczas ostatniej wojny, a dziś nie wiadomo o jakichkolwiek potomkach dawnych polskich mieszkańców tego miasta. Tym bardziej że praktycznie cała autochtoniczna ludność została wysiedlona do Niemiec (o ile rzecz jasna przeżyła dramatyczny dla niej koniec wojny).

Według pani Rogaczykowej większość tutejszych Polaków to przybysze z Białorusi (ona sama jest z okolic Grodna), Ukrainy, także z dalej położonych regionów Rosji, w tym z Syberii, a także z Kazachstanu.

Jeśli chodzi o tę ostatnią grupę, to szczególnym miejscem jest Oziorsk, którego staropolska, ale bardzo rzadko używana nazwa to Darkiejmy. W Oziorsku mieszka sześć tysięcy osób. Polaków jest tam blisko 200, niemal wszyscy to przybysze z Kazachstanu.

– Ja sama pochodzę z Czkałowa, miejscowości w Kazachstanie w znacznej mierze zasiedlonej przez Polaków. Moja rodzina, babcia i dziadek, trafili tam w 1936 r. z Ukrainy – mówi Natalia Kidiajkina, szefowa Wspólnoty Kultury Polskiej im. Jana Kochanowskiego w Oziorsku. – Nie byłam pierwsza, wcześniej do Oziorska trafił mój kuzyn. Pomyślałam, że ta miejscowość jest bardzo blisko Polski. Skoro tak, mam szansę, by przez Oziorsk trafić do Polski właśnie. No i mieszkam bardzo blisko polskiej granicy, niedaleko Gołdapi. Tyle że pozostałam po tamtej stronie... – opowiada.

I mówi, że gdy rozpadał się Związek Radziecki, bardzo wielu Polaków z Kazachstanu i innych byłych republik środkowoazjatyckich ZSRR chciało dotrzeć do Polski. – A jak nie do samej Polski, to przynajmniej jak najbliżej. Oziorsk jest naprawdę najbliżej – podkreśla pani Kidiajkina.

Przybysze ze stepów

Ale i w samym Kaliningradzie są osoby z Kazachstanu.

– Moja rodzina trafiła przed wojną z obwodu żytomierskiego w rejon kazachskiego miasta Kokczetaw razem z innymi deportowanymi – opowiada pan Giennadij. – Gdyby nie Kazachowie, to wszyscy by umarli. To oni pomogli zbudować, a raczej wyryć ziemianki. A jak ktoś przetrwał początkowy, najtrudniejszy okres, to już pozostał przy życiu – opowiada.

Ojciec pana Giennadija trafił do Kazachstanu, gdy miał zaledwie rok. Mieszkał w obwodzie kokczetawskim; później wyuczył się zawodu kierowcy i pracował na wielkich budowach. – Nigdy nie był za granicą. Mieszkał w tym samym posiołku, w którym żyli sami Polacy. Żyli, swatali się, pobierali, rodzili i umierali... – opowiada.

Rozpad ZSRR spowodował, że na kazachskiej wsi żyć było coraz ciężej. Upadły kołchozy, zniszczeniu uległa infrastruktura. – I dlatego chcieliśmy wyjechać do Polski. Konsul polski opowiadał nam, że jest to możliwe, ale nie będziemy mieć ani pracy, ani mieszkania. A jak wytrwać bez pieniędzy i własnego kąta?... – mówi. I dlatego wraz z żoną postanowił wyjechać do Rosji, która bez problemów przyjmowała przesiedleńców. – To było najprostsze. Choć okazało się bardzo trudne. Gdy trafiliśmy do Kaliningradu, pracowaliśmy dniami i nocami, by tylko mieć jakiś dom. Państwo rosyjskie nie dało nam niczego – wspomina pan Giennadij. Na szczęście pomógł Kościół katolicki; trzy lata mieszkali w domu parafialnym. Ale wreszcie są na swoim.

Pan Giennadij i jego żona oczywiście myślą o wyjeździe do Polski. Tyle że to wciąż trudne. Ale ich córka studiuje w Krakowie, na Uniwersytecie Jagiellońskim, więc jakaś szansa jest.

Coraz mniej granicy

Ale oczywiście wielu naszych rodaków myśli raczej o tym, jak lepiej się urządzić w dawnym Królewcu i jego okolicach.

– Nie wiem, co myślała moja mama, gdy w 1965 roku przyjechała do obwodu kaliningradzkiego. Do Polski było blisko, ale jak daleko! – opowiada pani Benedykta Łuszczyk, szefowa Wspólnoty Kultury Polskiej w Gusiewie (staropolska nazwa tego miasta to Głąbin). – Obwód znajdował się za podwójnym kordonem. Moja ciotka, żeby wyjechać do Polski, musiała wyjechać do Wilna – dodaje.

Jeszcze rok temu, by wyjechać do Polski, trzeba było mieć wizę. Bardzo wielu mieszkańców obwodu miało wizy schengeńskie, jak nie polskie, to litewskie. Na dokładkę liczni miejscowi Polacy otrzymali Karty Polaka, co ułatwiało otrzymanie wizy. A od niedawna między Polską i rosyjskim obwodem kaliningradzkim funkcjonuje mały ruch graniczny. Chętnych było i jest bardzo wielu. – Jedni chcą jechać po kiełbasę i parówki, tańsze i lepsze niż u nas. A inni chcieliby na przykład zobaczyć przedstawienie w gdańskim teatrze. I to stało się możliwe – mówi Elena Rogaczykowa.

I teraz głównym utrapieniem naszych rodaków, podobnie zresztą jak i ich sąsiadów Rosjan, Ukraińców czy Białorusinów, stało się nie zdobywanie wiz, ale przebijanie się przez kolejki na granicy.

– Kaliningrad jest dla Polaków poczekalnią – wzdycha Elena Rogaczykowa, szefowa miejscowej organizacji polskiej, Narodowościowo-Kulturalnej Autonomii Polaków „Polonia". – Przyjeżdżają tu na chwilę, licząc na to, że Polska jest blisko i uda się tam wyjechać. Tyle że bardzo wielu nigdzie nie wyjeżdża i u nas pozostaje. Na stałe – dodaje.

Już nie lotniskowiec

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022