Rzeczpospolita: Po zamachach terrorystycznych w Brukseli przecena na giełdach europejskich była stosunkowo niewielka. Choć traciły akcje linii lotniczych, to paniki nie było. Czym można wytłumaczyć takie zachowanie rynków?
Marek Buczak: To jest nowa rzeczywistość, ale inwestorzy już się z nią oswoili. Widać to było również przy okazji zamachów, do których dochodziło wcześniej. Może to brzmieć okropnie z czysto ludzkiego punktu widzenia, ale kolejne zamachy terrorystyczne również nie powinny mieć dużego wpływu na rynki, o ile nie będą to ataki o dużo większej skali. Inwestorzy nie traktują już takich wydarzeń jako sygnałów do sprzedaży akcji. Widać to choćby po rynku tureckim. W Turcji dochodziło ostatnio do krwawych zamachów w Stambule oraz Ankarze, jednak rynek tego nie odczuł.
Turcja to rzeczywiście ciekawy przypadek. BIST 100, główny indeks stambulskiej giełdy, po ostatnich zamachach w Ankarze i Stambule nie doznał żadnych wstrząsów. Jednakże we wtorek, w dniu zamachów w Brukseli, w ciągu dnia mocno spadał, o ponad 2 proc.
Wtorkowy spadek nie miał nic wspólnego z zamachami terrorystycznymi w Brukseli. Impulsem dla niego była inna wiadomość: aresztowanie w USA tureckiego biznesmena, który handlował złotem z Iranem. W czasie gdy obowiązywały sankcje międzynarodowe, Turcja mogła handlować z Iranem, ale zakazane były transfery gotówkowe do Iranu. Turcja rozliczała się więc złotem z Irańczykami, m.in. za zakupy ropy i gazu. Aresztowanie tego biznesmena było więc wstrząsem i doprowadziło do ostrej, sięgającej 7 proc., przeceny akcji tureckiego Halkbanku. To pociągnęło za sobą wyprzedaż akcji innych dużych tureckich banków. Ich papiery traciły po 2–4 proc., co pociągnęło w dół indeks BIST. Turecki rynek jest też rynkiem bardzo nerwowym. Wcześniej ostro rósł, więc negatywna wiadomość z USA została przez część inwestorów uznana za sygnał do realizacji zysków.
Gdyby doszło do zamachów terrorystycznych w Polsce, jak zachowaliby się inwestorzy?