Boris Tadić przybył do Kosowa śmigłowcem NATO, który wylądował niedaleko klasztoru Wysokie Deczany koło miasta Peć. W tym czasie setki Albańczyków blokowały drogę, by miejscowi Serbowie nie mogli dotrzeć na nabożeństwo z jego udziałem.
Monastyr, ufundowany w XIV wieku przez serbskiego króla Stefana Urosza II Deczańskiego, to największa i najlepiej zachowana średniowieczna budowla na Bałkanach. Dla Serbów to część ich narodowego dziedzictwa, z którego utratą nie zamierzają się pogodzić. Albańczycy z Kosowa odebrali wizytę Tadicia jako prowokację. Nie pomogły jego wezwania do pokoju.
– Tadić chciał zaakcentować, że według Belgradu Kosowo wciąż należy do Serbii. Jego wizyta niczego jednak nie zmieni. Kosowo jest i będzie niepodległym państwem – mówi „Rz” Dukagjin Gorani, doradca szefa kosowskiego rządu.
Aby móc odwiedzić serbskich zakonników, Tadić musiał uzyskać zgodę przedstawiciela UE w Prisztinie. Klasztor – znajdujący się od 2004 roku na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO – dziś otaczają już wyłącznie albańskie wioski. Mówi się, że jest serbską wyspą w Kosowie. Po ogłoszeniu niepodległości został obrzucony granatami. Dziś pilnują go włoscy żołnierze z sił KFOR.
– Nasz klasztor jest gwarancją naszej tożsamości – mówił serbski prezydent. Razem z zakonnikami i grupą kosowskich Serbów brał udział we wszystkich bożonarodzeniowych obchodach. Przenocował w klasztorze i zapowiedział, że będzie tu spędzał każde święta.