Mohammed Reza Alizamani i Arasz Rahmanipur byli w grupie 11 ludzi skazanych na śmierć za zorganizowanie zamieszek po czerwcowych – zdaniem opozycji sfałszowanych – wyborach prezydenckich. Uznano ich za winnych „obrazy Allaha”, co w Iranie oznacza próbę obalenia rządu.
„Islamski Trybunał Rewolucyjny w Teheranie wydał wyrok w następstwie zamieszek oraz kontrrewolucyjnych, wichrzycielskich akcji sprzed kilku miesięcy” – napisano w cytowanym przez reżimowe media oświadczeniu. Wyrok najwyraźniej ma służyć zastraszeniu opozycji. Straceni nie mieli bowiem nic wspólnego z czerwcowymi demonstracjami.
Adwokat Rahmanipura Nasrin Sotoudeh ujawniła, że jej klient został aresztowany już w marcu. Gdy na ulicach Teheranu demonstranci ścierali się z policjantami, siedział w areszcie. – Nie miał z tym nic wspólnego – podkreślała Sotoudeh, ujawniając, że władze próbowały zastraszyć rodzinę straconego. Aresztowana została m.in. jego ciężarna siostra.
Proces Alizamaniego i Rahmanipura był wyreżyserowany. Jak zauważyli komentatorzy, przypominał słynne procesy pokazowe urządzane w Moskwie w latach 30. Sądzeni Irańczycy odczytywali z kartek swoje zeznania, w których przyznawali się do najbardziej fantastycznych czynów. Jak mówią obrońcy praw człowieka, takie zeznania wymuszane są za pomocą tortur.
Rahmanipur powiedział w sądzie, że był członkiem grupy, która otrzymywała rozkazy z Los Angeles. Jej celem było obalenie reżimu ajatollahów, a pierwszym zadaniem – wysadzenie wielkiego meczetu w Teheranie. Alizamani miał się zaś przyznać do terroryzmu i szpiegostwa, które uprawiał jako członek „reakcyjnego“ ugrupowania monarchistycznego. Rozkazy – jakżeby inaczej – otrzymał od wojskowych USA stacjonujących w Iraku.