Podpisane w Katarze porozumienie rozejmowe pomiędzy władzami Sudanu i najsilniejszym sudańskim ugrupowaniem rebelianckim to efekt trwających od roku negocjacji pod auspicjami ONZ. Ugoda niesie nadzieję na zakończenie siedmioletniego konfliktu w Darfurze, który doprowadził do exodusu 2,7 miliona osób.
W nocy z wtorku na środę dotychczasowi zaprzysięgli wrogowie – lider Ruchu Sprawiedliwości i Równości (JEM) Chalil Ibrahim oraz sudański prezydent Omar Baszir – uścisnęli sobie dłonie i zadeklarowali, że rozejm wejdzie w życie natychmiast. Przedstawiciele JEM, który przekształci się w partię polityczną, mają wejść do sudańskich władz. JEM weźmie też udział w zaplanowanych na kwiecień pierwszych od 24 lat wolnych wyborach na prezydenta.
Skąd ten przełom? – Baszir znalazł się w skrajnie trudnej sytuacji i uznał, że jedynym wyjściem jest ucieczka do przodu – mówi “Rz” Ayo Johnson, ekspert brytyjskich mediów ds. Afryki. – Gdy Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze zaczął ścigać Baszira za zbrodnie wojenne, zrozumiał on, że jest postrzegany jako wcielenie zła. Postanowił więc pokazać światu lepszego Baszira, który doprowadza do końca wojny.
Konflikt w Darfurze, prowincji wielkości Francji, rozpoczął się od buntu czarnych mieszkańców, wyznających głównie chrześcijaństwo i animizm, przeciw zdominowanym przez muzułmańskich Arabów władzom w Chartumie. Rebelianci zarzucili rządowi dyskryminację i kompletne zaniedbanie regionu. Sudańskie władze wysłały do tłumienia buntu wojsko oraz prorządowe bojówki, które wykazały się szczególnym okrucieństwem w pacyfikowaniu darfurskich wiosek.
Rebeliantów wspierał sąsiedni Czad. – Ostatnio Sudan zawarł jednak porozumienie z Czadem, którego władze zaczęły się obawiać, że wojna przeniesie się na jego terytorium. To ta ugoda utorowała drogę do rozejmu w Sudanie – mówi Ayo Johnson.