Radovan Karadżić nie był przestraszony. Z kamienną twarzą patrzył na sędziego Alphonsa Orie. Tylko gdy ten czytał skrócony akt oskarżenia, co chwila zamykał oczy. Nie zgodził się na odczytanie pełnej wersji. – Nie jestem zainteresowany, by ktoś czytał mi akt oskarżenia. Wolę mieć wystarczająco dużo czasu, by zrobić to samemu – powiedział. Sędzia zgodził się i kolejną rozprawę wyznaczył na 29 sierpnia.
Holender Alphons Orie robił wszystko, by pierwsze wystąpienie byłego prezydenta Republiki Serbskiej w Bośni przed Międzynarodowym Trybunałem w Hadze przypominało ugrzeczniony spektakl.
– Jest pan tu sam. Nie widzę żadnego adwokata. Czy to pański wybór? – spytał uprzejmie.
– Mam niewidzialnego adwokata, ale wolę bronić się sam – odpowiedział mu po serbsku Karadżić. Orie pytał go, czy wszystko rozumie, czy tłumaczenie symultaniczne jest dobre, czy odpowiadają mu warunki w celi (media donoszą, że cela jest luksusowa: telewizor, komputer, biurko z fotelem, prysznic). Wreszcie spytał, czy nie ma nic przeciwko, by publicznie wyjawić swój adres, pod którym ostatnio przebywał. Karadżić zachował pewność siebie. – Mój oficjalny adres to dom w Pale, w którym mieszka moja żona. Nieoficjalny, gdzie mieszkałem, ukrywając się, to Belgrad, ulica Jurija Gagarina 267 – odpowiedział.
Raz nawet szeroko się uśmiechnął. – Czy jest jeszcze ktoś, kogo chciałby pan zawiadomić o swoim pobycie w Hadze? – spytał sędzia. – Nie sądzę, by znalazł się ktoś, kto o tym jeszcze nie wie – odpowiedział ironicznie Karadżić. Wtedy uśmiech pojawił się też na twarzy sędziego Orie.