Stwierdzenie to padło w jednym z wywiadów prasowych. Wiceprezydent Esfandjar Rahim Moszai, który odpowiada za turystykę i opiekuje się zabytkami, zachwalał atrakcyjność swojego kraju i gościnność jego mieszkańców.
– Jesteśmy przyjaciółmi wszystkich ludzi na świecie. Nawet Izraelczyków – powiedział. – Mówię to nie po raz pierwszy i jestem z tego dumny. Nie każdy Izraelczyk nosi wojskowe buciory – dodał wiceprezydent. Słowa te zostały natychmiast podchwycone przez irańskie gazety i stronę internetową Agencji Turystycznej w Teheranie.
Wypowiedź Moszaiego wywołała konsternację zarówno w Izraelu, jak i w Iranie. Oba kraje znajdują się bowiem w stanie zimnej wojny, a prezydent Mahmud Ahmadineżad stale wzywa do wymazania żydowskiego państwa z mapy świata. Zdarzyło mu się też kilkakrotnie negować Holokaust. W oficjalnej irańskiej nomenklaturze Izrael określany jest mianem „syjonistycznego reżimu”, który nie ma prawa bytu na Bliskim Wschodzie.
Nic więc dziwnego, że od słów wiceprezydenta natychmiast odciął się przewodniczący parlamentu w Teheranie Ali Laridżani. – Nie jesteśmy żadnymi przyjaciółmi Izraelczyków. W tej sprawie kierujemy się tym, co mówi (znany z antyizraelskich poglądów – red.) ajatollah Ali Chamenei – oświadczył.
Prawdopodobnie to właśnie Laridżani, a nie Moszai, jest bliższy prawdy. Świadczy o tym chociażby incydent, do którego doszło podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. Irański pływak Mohammad Alirezaei kategorycznie odmówił wzięcia udziału w wyścigu na 100 metrów żabką. Powód? W zawodach miał wziąć udział izraelski sportowiec Tom Beeri. Ostatecznie ten ostatni zajął czwarte miejsce (na siedmiu startujących zawodników), a tor Alirezaeiego pozostał pusty.