Ferenc Gyurcsany i Robert Fico początkowo mieli się spotkać na węgiersko-słowackiej granicy, by ustalić termin oficjalnej wizyty węgierskiego premiera w Bratysławie. Tak się jednak złożyło, że obaj musieli jechać na szczyt do Brukseli. Po półgodzinnych rozmowach szef węgierskiego rządu oświadczył, że do wznowienia dialogu nie dojdzie.
– Nie mogę przyjechać w gościnę do sąsiada, kiedy jeden z członków jego rodziny wykrzykuje na całą ulicę, że Węgrzy mordowali Słowaków – stwierdził. – Możemy budować nowe mosty na Dunaju i przecinać wstęgi, ale te puste gesty nie zatuszują nienawiści słowackich przywódców do Węgrów, nie wyleczą poranionych dusz – tłumaczył podenerwowany Gyurcsany dziennikarzom.
Węgrzy są oburzeni wypowiedziami Jana Sloty – szefa koalicyjnej Słowackiej Partii Narodowej (SNS). Najpierw obraził szefową węgierskiej dyplomacji, nazywając ją „rozczochraną babą”. Potem nazwał pomnik świętego Stefana na Wzgórzu Zamkowym w Budapeszcie „pomnikiem błazna na koniu”.
Ostatnio zaś Slota poradził słowackiemu ministrowi obrony, żeby lepiej szkolił swoich żołnierzy, bo Budapeszt szykuje nowe Kosowo, popierając autonomiczne dążenia 450-tysięcznej mniejszości węgierskiej na Słowacji.W dniu brukselskiego spotkania obu premierów znowu pokazał, na co go stać. Tym razem za cel ataku obrał turula – świętego ptaka Węgrów. Powiedział, że to „zmokła kura”, którą trzeba wypłoszyć z południowej Słowacji.
– Nasze stosunki przypominają cierpką zupę. Nawet dobry obiad można zepsuć kilkoma kroplami przypraw – tłumaczył węgierski premier.– Wolę kilka ostrych słów polityków niż parafaszystowskie organizacje militarne – zrewanżował mu się Robert Fico, nawiązując do powstania Gwardii Węgierskiej, organizacji powołanej do „samoobrony i obrony ojczyzny”.