Gospodarczy dreszczowiec, jakim stały się negocjacje w sprawie programu ratowania rynków finansowych na Kapitolu, przerodził się w narodową epopeję, gdy na zaproszenie George’a W. Busha zjechali wczoraj do Białego Domu obaj jego potencjalni następcy.
Zanim Barack Obama, John McCain i przywódcy Kongresu zasiedli przy jednym stole z prezydentem, z Kapitolu dobiegła optymistyczna wiadomość: partie wypracowały porozumienie co do 700-miliardowego pakietu pomocy rządowej dla Wall Street. Wkrótce okazało się, że radość była przedwczesna.
– Nie ma żadnego porozumienia – mówił przed drzwiami Białego Domu Richard Shelby, republikański członek komisji bankowej, wymachując listem od 44 ekonomistów z czołowych uniwersytetów Ameryki, którzy ostrzegają przed przyjęciem rządowego pakietu pomocy.
Przyczyną zamieszania był sprzeciw części republikańskich kongresmenów niechętnych pompowaniu państwowych miliardów do prywatnych instytucji finansowych. Popierają ich w tym zwykli Amerykanie. W ponad 100 miasteczkach odbyły się protesty. Biura kongresmenów zalewane są telefonami i e-mailami rozwścieczonych wyborców.
Poprzedniego wieczoru prezydent, oskarżany dotąd przez przeciwników o to, że w obliczu kryzysu niemal zniknął, wygłosił dramatyczne przemówienie telewizyjne. – Normalnie moim odruchem byłby sprzeciw wobec interwencji rynkowej, ale to nie są normalne okoliczności – oświadczył Bush.