Kochamy Amerykę i Amerykanów. To polityka amerykańskiego prezydenta budzi w nas odrazę – mówi Khalid, 22-letni student dziennikarstwa na Uniwersytecie w Damaszku, którego spotykam na antyamerykańskiej demonstracji w stolicy Syrii.
Doniesienia amerykańskich mediów (np. “ New York Timesa”) o arabskiej fascynacji Barackiem Husseinem Obamą są przesadzone. Stracił w oczach Arabów, gdy zdystansował się od nich po republikańskich oskarżeniach o powiązania z islamskimi ekstremistami. Obama wydaje się też zapominać, że bez wyraźnej zmiany stanowiska wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego nie ma szans na poprawę wizerunku USA na Bliskim Wschodzie. A znaczna część komentatorów w regionie uważa, że Obama uległ “izraelskiemu lobby”, czyli w kluczowej dla Arabów kwestii palestyńskiej niczym się nie różni od McCaina.
Mimo to na Obamę zagłosowałoby 51 proc. arabskich ankietowanych (na McCaina 9 proc.) – wynika z sondażu przeprowadzonego dla dziennika “The National” ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jak tłumaczy “Rz” prof. Naila Nabil Hamdy z Amerykańskiego Uniwersytetu w Kairze, popularność Obamy, mimo jego wyraźnego powiązania z izraelskim lobby, jest wypadkową jego osobowości oraz afrykańsko-muzułmańskich korzeni. – W połączeniu ze zdecydowanie sprzyjającymi Obamie mediami arabskimi jego pozycji trudno zagrozić – uważa prof. Hamdy.
Obama dał wyraźnie do zrozumienia, że poprze status quo w polityce wewnętrznej państw arabskich w zamian za ich wsparcie stabilizacji w Iraku oraz nowej polityki USA wobec Teheranu. W tej ostatniej kwestii odmienne stanowisko wydają się prezentować tylko sunniccy szejkowie z bogatych w ropę krajów Zatoki, dla których polityka izolacji szyickiego Iranu, zapowiadana przez senatora McCaina, jest gwarancją bezpieczeństwa.