Jako pierwszy taką decyzję podjął biskup diecezji Lucknow w stanie Uttar Pradesz. Gerald Mathias uznał, że tradycyjne uroczystości, które od lat odbywały się przed katedrą św. Józefa z udziałem 50 tysięcy ludzi, mogą się okazać niebezpieczne.
Dlatego – na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem – ogłosił, że odwołuje wszystkie publiczne imprezy. Podobnie jak organizowane co roku bożonarodzeniowe spotkania z przedstawicielami władz i wszystkimi księżmi diecezji. Zalecił też wiernym, by w tym roku nie obchodzili świąt „zbyt ostentacyjnie”, ale zachowali umiar.
Jak tłumaczył główny wikariusz Lucknow, decyzja ma związek z narastającym napięciem przed wyborami parlamentarnymi, które mają się odbyć na wiosnę 2009 roku. – Bożonarodzeniowe uroczystości mogłyby się stać pretekstem do ataków – mówił Ignatius D’Souza.
Jednak chrześcijanie w Indiach – a jest ich około 30 milionów – przede wszystkim pamiętają pogromy w Orissie na przełomie sierpnia i września. Zginęło wtedy ok. 60 osób, a ok. 50 tysięcy musiało opuścić swoje domy. Do dziś tysiące ludzi przebywa w obozach i boi się wrócić do domu.
– Na moich oczach torturowali i zabili mojego męża. Podpalili dom – opowiadała Kadamphul Nayak, wdowa po pastorze, który wtedy zginął. Kilka dni temu razem z 23 innymi wdowami i dziećmi wyruszyła w długą, liczącą 1400 kilometrów, drogę z Orissy do Bangalore. Tam około 150 osób z kilkunastu chrześcijańskich kościołów w Indiach postanowiło zorganizować wcześniejsze obchody Bożego Narodzenia. Były śpiewy i poczęstunek. 25-letnia Asmita Digal opowiadała, jak hinduscy napastnicy przyszli do jej domu i obiecali, że oszczędzą jej męża, jeśli ten przejdzie na hinduizm. Gdy odmówił, zaczęli go torturować. – A potem wykopali dół i zakopali go żywcem – powiedziała azjatyckiemu serwisowi UCA News.