Boeing 737 ze 135 osobami na pokładzie leciał ze Stambułu. Po dwugodzinnej podróży miał wylądować na największym holenderskim lotnisku Schiphol. Runął niedaleko pasa – na błotniste pole oddalone 20 kilometrów od centrum Amsterdamu. – Tylko dlatego, że wylądował na miękkim terenie, liczba ofiar nie była wysoka. To cud – mówił turecki minister transportu Binali Yildirim.
Nie doszło też do wybuchu ognia. – Miał szczęście. Gdyby wylądował 250 metrów dalej, uderzyłby w drzewa. Wtedy zagrożenie byłoby większe – mówił jeden z holenderskich ratowników.Według osób, które przeżyły katastrofę, wszystko trwało pięć, może dziesięć sekund. W tym czasie wszyscy krzyczeli w panice. Samolot rozpadł się na trzy części. Całkowicie odpadł ogon. Kadłub przełamał się na pół.
– Chwilę potem przez tę dziurę po ogonie bardzo szybko zaczęli wychodzić ludzie. W ciągu pięciu minut na miejscu było około 15 ambulansów – mówił BBC Thomas Freidhoff, jeden z świadków.Wśród ofiar jest najwięcej Turków, ale też co najmniej czterech Amerykanów pracujących dla koncernu Boeing. Zginęło też kilku członków załogi. Nie wiadomo, co było przyczyną tragedii. Turecka telewizja początkowo informowała, że w samolocie zabrakło paliwa, ale Ministerstwo Transportu nie chciało tego potwierdzić.
Wiadomo, że w chwili katastrofy – mimo lekkich wiatrów i niewielkiej mgły – widoczność była dobra. Prowadzący samolot był doświadczonym pilotem, który wcześniej służył w tureckich siłach powietrznych. Samolot został wyprodukowany w 2002 r. Ostatnie badanie techniczne przechodził w grudniu ubiegłego roku. Wczorajsza tragedia była 11. katastrofą tureckiego samolotu w ciągu 20 lat.