Serbia, do niedawna obarczana winą za bez mała całość konfliktu bałkańskiego, demonstruje chęć dialogu z sąsiadami i rozstrzygania kwestii spornych drogą pokojową. Bywa w tym osamotniona. Na północy półwyspu dwie stawiane za wzór reszcie regionu republiki, Słowenia i Chorwacja, spierają się o przebieg korytarza morskiego, na południu Macedonia tkwi w klinczu, tocząc z Grecją niekończący się spór o nazwę kraju, a Bośnia powoli pruje się wzdłuż szwów etnicznych.
Tymczasem tylko w ciągu ostatniego miesiąca prezydent Serbii Boris Tadić złożył kolejny hołd bośniackim ofiarom ostatniej wojny, w Belgradzie z honorami przyjęto prezydenta Chorwacji Ivo Josipovicia, a premier Serbii Mirko Cvetković odwiedził Sarajewo z hojną ofertą współpracy gospodarczej. Mało tego: w imię regionalnego ładu Belgrad obcesowo ucisza swego jedynego bezwarunkowego sojusznika, czyli bośniackich Serbów, zawsze chętnie sięgających po straszak secesji.
W duchu legalizmu utrzymany był też ubiegłoroczny wniosek Belgradu do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze o zbadanie prawomocności deklaracji niepodległości Kosowa. Czwartkowe orzeczenie haskiego trybunału, który uznał, że secesja prowincji w 2008 roku nie naruszyła prawa, stawia ekipę rządową w Belgradzie w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Podejmując starania o rozpatrzenie deklaracji nie- podległości Prisztiny przez MTS, Serbia nie miała zapewne złudzeń, że Haga wyda orzeczenie potępiające secesję. A gdyby nawet orzeczenie takie jakimś cudem zostało wydane, nie zmieniłoby i tak stanu rzeczy w dolinie Ibru. Rozgrywka o przyszłość Kosowa już od dawna nie przypomina (na szczęście) konfliktu zbrojnego ani bodaj przeciągania liny. Mamy raczej do czynienia ze ścieraniem się płyt tektonicznych, przez dekady niezauważalnym dla nikogo prócz sejsmologów. Na powierzchni utrzymuje się status quo. Nikt nie oczekuje, że kosowscy Albańczycy ochoczo schowają do szaf flagi z czarnym orłem i przyjmą jurysdykcję Belgradu, ale też nikt (prócz może najbardziej krótkowzrocznych euroentuzjastów) nie spodziewa się, że Serbowie, w imię mglistej perspektywy członkostwa w Unii, wymażą ze swej konstytucji i pamięci zbiorowej frazę mówiącą, iż „Kosowo stanowi integralną część Serbii“. Nie bardzo wiadomo, jak radzić sobie z taką sprzecznością, wspólnota międzynarodowa nauczyła się jednak przynajmniej nie zaogniać tej nienaturalnej sytuacji, unikać jednostronnych ocen.
Trybunał w Hadze wybrał inną drogę. Co prawda nie postawił kropki nad i, zalecając rozpatrzenie kwestii secesji Kosowa przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, można jednak uznać, że pobłogosławił albańską deklarację niepodległości.