Przed siedzibą hiszpańskiego MSW zebrali się wczoraj wściekli na rząd właściciele restauracji, barów i dyskotek. Żądali zawieszenia zakazu palenia papierosów w miejscach publicznych, który wszedł w życie 2 stycznia i już postawił wielu z nich przed groźbą bankructwa. „Całkowita prohibicja = Ruina sektora” – głosił jeden z plakatów.
Głos zabrał m.in. szef zrzeszenia nocnych lokali rozrywkowych, najboleśniej dotkniętych zakazem. Zarzucił rządowi, że wprowadzając drastyczne przepisy antytytoniowe, chciał odwrócić uwagę Hiszpanów od „ruiny, w jaką popadł kraj” z powodu nieudolnych działań antykryzysowych. Szef Konfederacji Pracodawców Hotelarstwa i Turystyki regionu Walencji wyraził nadzieję, że zakaz palenia będzie miał negatywny wpływ na wyniki wyborcze rządzących socjalistów. Groził, że jego organizacja postara się, by tak się stało.
Według branżowych danych obroty sektora spadły w styczniu średnio o jedną piątą w porównaniu z tym samym okresem roku 2010. Jednak niektórzy właściciele lokali twierdzą, że stracili 80 procent klientów i nie pozostaje im nic innego, jak zwinąć interes.
Antyrządowa krucjata przeciwników nowej ustawy ma już swoich bohaterów. Na wczorajszej demonstracji nie zabrakło właściciela grilla Guadalmina z Marbelli José Eugenia Ariasa, który po 2 stycznia wręcz zachęcał do palenia w swoim barze.
– Albo będzie można palić, albo zamykam lokal, zwalniam 16 pracowników i wyjeżdżam z Hiszpanii – mówił. 90 procent gości paliło, reszta nie protestowała. Początkowo władze Andaluzji ograniczały się do upomnień. Jednak 10 lutego kazały zamknąć lokal na dwa miesiące i wymierzyły właścicielowi karę w wysokości 145 tysięcy euro. Zmienił taktykę i zaczął zbierać podpisy przeciwko „haniebnej ustawie”.