Korespondencja z Berlina
100 tys. euro bez podatku – taką odprawę oferuje niemiecki resort obrony 39-letniemu pułkownikowi Bundeswehry za to, aby pożegnał się z armią, w której spędził 20 lat. Pułkownik się waha i nie podjął jeszcze decyzji. Propozycje tego rodzaju otrzymało już tysiące żołnierzy i oficerów Bundeswehry. W armii nazywa się to „złotym pożegnalnym uściskiem dłoni".
Tak wygląda w praktyce odchudzanie Bundeswehry. W opinii ekspertów jest zdecydowanie zbyt liczna, zasiedziała w koszarach i zbiurokratyzowana. Ma za dużo generałów, służbowych limuzyn, biur, w których dubluje się stanowiska. Ma też za dużo sprzętu wojskowego, częściowo przestarzałego i bezużytecznego w dobie misji zagranicznych. To wszystko ma się zmienić w najbliższych latach.
– Armia będzie efektywna, mobilna, nowoczesna i gotowa stawić czoło nowym wyzwaniom – zapewnia Thomas de Maiziere, szef resortu obrony. Przedstawił właśnie nieco konkretów z planu reformy Bundeswehry, która będzie największą w historii RFN. Nie chodzi już o zmniejszanie stanu armii, liczącej po ostatnich cięciach 186 tys. żołnierzy. Jeszcze nie tak dawno było ich kilkadziesiąt tysięcy więcej, ale Bundeswehra jest już od wielu miesięcy armią zawodową i skończyła z poborem. To była stosunkowo najprostsza część reformy. Teraz kolej na dalsze cięcia. Z armii powinno odejść dalszych kilkanaście tysięcy zawodowych żołnierzy i oficerów.
Dawno minęły czasy, gdy Bundeswehra liczyła pół miliona żołnierzy i ponad pięć tysięcy czołgów gotowych stawić czoło pancernym zagonom Armii Czerwonej, które w ciągu 48 godzin były w stanie dotrzeć ze swych baz w NRD do kanału La Manche. Czołgi trafiły już na złom lub też sprzedano je sojusznikom, np. Polakom. Podobnie z odziedziczonymi po NRD myśliwcami MiG, z których część także trafiła do Polski za symboliczną złotówkę.