Korespondencja z Berlina
Państwo powinno być właścicielem infrastruktury, sektora finansowego oraz energetycznego, nie mówiąc o wszelkich instytucjach zapewniających bezpieczeństwo socjalne obywateli. Prywatne banki muszą zniknąć, a głównym zadaniem państwa ma być troska o pełne zatrudnienie. Minimalna emerytura powinna wynosić 900 euro, a potrzebnych na to miliardów należy szukać w kieszeniach milionerów i w kasach koncernów.
Takie są podstawowe założenia projektu wspólnego programu niemieckich postkomunistów z dawnej NRD oraz socjalistów z zachodniej części Niemiec. Obradują właśnie w Erfurcie nad ostatecznym kształtem programu, pierwszego od połączenia się w jedno ugrupowanie przed czterema laty. Nazwali się wtedy Die Linke, czyli Lewica, i od tego czasu są stabilnym ugrupowaniem na niemieckiej scenie politycznej.
– Walczymy o demokratyczny socjalizm – głoszą przywódcy Lewicy. – To program składający się z elementów komunistycznych znanych z praktyki nie tylko NRD, ale ZSRR i innych państw – tłumaczy Jochen Stadt, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. W całej zachodniej i środkowej Europie nie ma obecnie równie radykalnej lewicy, cieszącej się taką popularnością jak w Niemczech.
– Ale też żaden z krajów, gdzie były silne partie komunistyczne, nie ma za sobą doświadczeń zjednoczenia, w wyniku czego obywatelami RFN zostały miliony mieszkańców byłej NRD – mówi Jochen Stadt. Lewica ma na wschodzie Niemiec poparcie niemal jednej czwartej obywateli i jest obecna w parlamentach 13 z 16 krajów związkowych. Co więcej, wywiera nawet realny wpływ na losy mniejszościowego rządu Nadrenii Północnej-Westfalii, największego landu RFN, liczącego 17 mln mieszkańców.