Richelieu prawie od zera

Pod koniec XVI wieku, po czterdziestoleciu wojen religijnych, skupiona na sobie, wyniszczona Francja faktycznie przestała się liczyć na morzu. Konkurencja holenderska i hiszpańska wypychała ją z handlu ewantyńskiego, piraci bezkarnie niszczyli statki francuskie, a potężna Royal Navy groziła ingerencją w wewnętrzne sprawy królestwa.

Publikacja: 09.03.2013 00:01

Artykuł pochodzi z archiwum dodatku "Bitwy i wyprawy morskie"

Odbudowujący kraj Henryk IV lepiej niż liczący każdego liwra minister finansów Sully rozumiał potrzebę posiadania kolonii, a więc i floty, gdyż „dla szybkiego osiągnięcia wielkości Francja powinna być równie silna i wielka na morzu, jak jest potężna i budząca strach na lądzie”. Sztylet katolickiego fanatyka Ravaillaca przerwał w 1610 roku marzenia pierwszego Burbona na francuskim tronie.

Niewiele się zmieni aż do 1624 roku, czyli przyjęcia kardynała Armanda-Jeana de Richelieu do Rady Królewskiej. Wizja silnej na morzu Francji pojawiła się już w złożonym przezeń Ludwikowi XIII, synowi Henryka IV, przyrzeczeniu: „przysięgam [Waszej Królewskiej Mości] użyć wszystkich środków i całej danej mi łaskawie przez Nią władzy na zrujnowanie partii hugenockiej, przytłumienia pychy możnych, przywrócenia wszystkich poddanych ich obowiązkom i wyniesienia Jej imienia pomiędzy narodami obcymi tam, gdzie winno się ono znajdować”. A wynieść owego imienia bez floty się nie dało. Obietnicy Richelieu dotrzyma, a cierpiący przy wybitnym pierwszym (z czasem) ministrze Ludwik XIII oprze się wszystkim wymierzonym w kardynała intrygom. Rozumiał, że politycznym projektem purpurata była silna monarchia i potęga kraju. Znienawidzony na dworze i przez masy (podatki!) kardynał rozumiał kruchość swej pozycji. Spod La Rochelle napisze do kardynała La Valette: „Byłem zerem, które w arytmetyce coś oznacza tylko wtedy, gdy są przed nim jakieś cyfry. Teraz, gdy królowi spodobało się postawić mnie na czele, jestem tym samym zerem, które ze swym własnym rozeznaniem nic jeszcze nie będzie znaczyć”. Przedziwna symbioza króla i ministra na prawie 20 lat uczyni Francję „dwugłową monarchią”.

Droga do wyniesienia Francji była trudna, lecz oczywista: walka z Habsburgami, których posiadłości osaczały państwo Burbonów od południa (Hiszpania), wschodu (Alzacja i Nadrenia) oraz północy (południowe Niderlandy). Rozerwanie obręczy zaciskanej w Madrycie i Wiedniu stanie się celem i obsesją francuskiej polityki. A do pokonania Hiszpanii oraz utrzymania szacunku Anglii i Holandii Francja potrzebowała zarówno silnej armii, jak i przyzwoitej floty.

Połączenie improwizacji i długiej, systematycznej pracy wyda jednak udane potomstwo: po pierwsze marynarkę zdolną do walki w wojnie trzydziestoletniej (od 1635 roku). A także fundamenty techniczne (stocznie), organizacyjne (system dowodzenia) i kadrowe (stały korpus kapitanów), na których za Ludwika XIV minister Colbert zbuduje wielką La Royale (królewską) – jak nazywać się będzie nawet za czasów republiki – marynarkę wojenną.

Z powodu historycznych zaszłości Francja miała czterech admirałów: królewskiego (Amiral de France), Gujenny, Bretanii i Prowansji, oraz tyleż admiralskich administracji. Gdy książę de Montmorency objął (w latach 1612 – 1613) trzy pierwsze urzędy, jako admirał Francji nadzorował Atlantyk, Lewant pozostawiając admirałowi Prowansji. Admirał nie dowodził (a właściwie dowodził sporadycznie i na mocy specjalnych rozkazów) na morzu, odpowiadał za to za obronę wybrzeży, budowę, uzbrojenie i utrzymanie okrętów królewskich, mustrowanie załóg, zaciąg kapitanów, nawigację portową, rybołówstwo, prace w portach i pilotów. Funkcję (jak wiele innych wysokich urzędów) się kupowało. Przy Admiralicji działał też trybunał do spraw morskich.

Richelieu dążył do zniesienia Admiralicji, uważając, że stawia ona marynarkę poza kontrolą państwa, jako że formalnie tylko podlega królowi. „Przytłumienie pychy możnych” dokonało się więc i tu. Wykorzystując naciski finansowe oraz politykę (Montmorency okazał nieostrożnie sympatię marzącemu o zastąpieniu bezdzietnego jeszcze Ludwika XIII królewskim bratem Gastonem), kardynał wykupił w sierpniu 1626 roku urzędy admiralskie (Francji, Gujenny i Bretanii), a w październiku otrzymał od króla nominację na wielkiego mistrza, szefa i nadintendenta generalnego francuskiej nawigacji i handlu. Rok później urząd admirała Francji zlikwidowano. Opór przywiązanych do autonomicznych przywilejów Bretończyków przełamało przekazanie zarządu marynarką (w imieniu króla, oczywiście) gubernatorowi Bretanii, którym (1628) został… Richelieu. Pozostawało jeszcze zniechęcić admirała mórz Lewantu, którym (a zarazem gubernatorem Prowansji) był potężny książę de Guise. Zmęczony pięcioletnimi naciskami i intrygami przeplatanymi propozycjami wykupu Gwizjusz dał za wygraną i wyjechał do Włoch. Nowy gubernator Prowansji (1631) nie zarządzał już marynarką.

Po latach wytrwałych zabiegów Richelieu doprowadził do wymarzonej jedności dowodzenia. Na wybrzeżu ograniczył też prawa wielkich feudałów. Sam skupił zaś w swym jak najbardziej prywatnym ręku funkcje: generała galer, gubernatora Brouage, Hawru, Honfleur i Brestu, wicekróla Kanady, wielkiego mistrza artylerii itd. Władza państwa (i kardynała) nad marynarką stała się absolutna.

Richelieu chciał ją jeszcze wzmocnić podczas zwołanego w 1626 roku Zgromadzenia Notabli. Chwila była groźna, przeciw królowi spiskowali najbliżsi, buntowali się hugenoci z La Rochelle. Ludzie kardynała przygotowali raporty o morskich przewagach i protekcjonizmie sąsiadów pozwalającym Hiszpanom okładać francuskie towary jednostronnie wysokim cłem, a Anglikom i Holendrom zalewać Francję tanim towarem lub rabować jej kupców (czasem w tureckim przebraniu!). Od 1622 roku król stracił 300 statków na Atlantyku, „nie licząc tych z Marsylii, ukradzionych na Adriatyku przez afrykańskich korsarzy i skonfiskowanych w posłusznych Hiszpanii portach”. Wyjściem miała być budowa „stale utrzymywanej armii morskiej”, skoro się okazało, że improwizowana pod La Rochelle flota kosztuje dużo, a zdobywa mało.

Propaganda – Richelieu, który utworzył dla głoszenia swej chwały Akademię Francuską, był jej mistrzem – przemawiała równie mocno jak morskie klęski. Notable przegłosowali kredyt 1,2 mln liwrów na budowę 45 okrętów, wnieśli o obronę wysp między Hiszpanią a Włochami, wykupienie niewolników z rąk piratów, utworzenie kompanii handlowych i zakaz zakładania we Francji cudzoziemskich manufaktur. Politykę morską i handlową skodyfikował w 1629 roku ordonans zredagowany przez ministra sprawiedliwości (zwano go tradycyjnie strażnikiem pieczęci) Michela de Marillaca. Nie wszedł on w życie – także dlatego, że kardynał nie uznawał cudzego wkładu we własne dzieło.

W myśl złożonego Ludwikowi XIII przyrzeczenia zbuntowana – stanowiąca państwo w państwie – partia protestancka musiała zostać, w imię racji stanu, zniszczona. Dodajmy: zniszczona politycznie, a nie fizycznie, bowiem pragmatyczny książę Kościoła nie planował ani nawracania, ani zabijania lojalnych wobec korony „heretyków”, co go różniło od wpływowej na dworze partii dewotów skupionej wokół królowej Marii Medycejskiej.

Konflikt z najsilniejszym ośrodkiem hugenotów, jaki spowodowało przyznanie im w 1598 roku przez Henryka IV (jako tzw. punkt oporu) La Rochelle, miał też podtekst gospodarczy. Tamtejsi kupcy, podobnie zresztą jak ich katoliccy rywale z Saint-Malo, obawiali się skutków i kosztów państwowej polityki morskiej i monopolu wielkiego mistrza nawigacji i handlu.

Siłą miasta była flota 120 statków krążących między Francją a Skandynawią, Nową Ziemią, Kanadą i Antylami. La Rochelle pozwalało sobie na opór wobec króla, negocjując (podobnie jak Gdańsk ze Stefanem Batorym) od końca 1620 roku warunki autonomii. Okręty królewskie przegrały starcie w 1621 roku i dopiero w październiku następnego roku flota śródziemnomorska księcia de Guise (35 okrętów i dziesięć galer) po ciężkich bojach zmusiła miasto do zawarcia pokoju.

Nie respektował go nikt, toteż wojna wybuchła po dwóch latach, a brak atlantyckich okrętów rekompensowała w 1625 roku Ludwikowi XIII dwukrotnie silniejsza (20 jednostek) eskadra holenderska. Pomoc przysłali także Anglicy, wspierając 15 września de Montmorency’ego, który zatopił 11 statków z La Rochelle przy wyspie Ré. Co ciekawe, Anglia przyjęła do portów pobitych roszelskich braci w wierze.

Dwa lata później angielski monarcha Karol I Stuart twardo stanął po stronie buntowników. Anglia obawiała się bowiem widocznego przebudzenia bezradnej dotychczas na morzu Francji, którą należało obezwładnić, nim Richelieu wcieli w życie swoje projekty. Do lipcowej wyprawy za kanał La Manche lorda Buckinghama pchała też uraza po storpedowanej przez kardynała romansowej intrydze z Anną Austriaczką, królową Francji (któż nie pamięta „Trzech muszkieterów”?).

Rekrutowana pospiesznie (dojdzie do 25 tys. żołnierzy) na wieść o nadciągających Anglikach armia królewska ruszyła pod hugenocką stolicę. Nie było w niej jednomyślności. Dalecy od radykalizmu pastorów i plebsu notable, w tym wybrany niebawem na mera armator Jean Guiton, opowiadali się za wiernością protestanckiej wierze, ale i koronie. La Rochelle ostrzela więc wprawdzie pod bramami wojska króla, ale nie wpuści też Buckinghama.

Dowódcy królewscy uważali, że walny atak zda się na nic. Okrętów było za mało. Miasto mogła zmusić do poddania tylko blokada lądowa i morska odcinająca je od Anglików i zaopatrzenia. Richelieu zatwierdził więc projekt inżyniera Métézeau, który zaplanował przecięcie wejścia do portu tamą z wrotami przepuszczającymi morskie przypływy i odpływy. Długą na 1600 m, osadzoną na zatopionych wrakach, kamienną konstrukcję osłaniać miały od strony oceanu dziesiątki zakotwiczonych okrętów i łodzi. Nie stanowiły wprawdzie zagrożenia dla Royal Navy, ale utrudniały jej ciężkim jednostkom manewry na wodach przybrzeżnych. Umocnieniom lądowym Anglicy nie mogli nic zrobić.

Flota roszelska zdoła wprawdzie umknąć (w styczniu 1628 roku), nim pułapka się domknie, ale tama, z której można było razić miasto i angielskie okręty, spełni swój cel. Kipiący energią Richelieu nadzorował prace, co uwiecznił słynny obraz de la Motte’a z 1881 roku.

Lądowanie ekspedycji Buckinghama (20 lipca 1627 roku) na odległej o 3 km od La Rochelle wyspie Ré (30 km długości i 5 km szerokości) zagrażało blokadzie miasta. Co więcej, obsadzając ujścia Żyrondy i Loary, Anglicy mogli sparaliżować francuski handel atlantycki.

Na drodze stała im tylko załoga fortu Saint-Martin dowodzona przez Jeana de Saint-Bonnet de Toiras. Los zetknął na wyspie dwóch królewskich faworytów. Naprzeciw de Toirasa (znielubionego potem za sukcesy przez kardynała) stanął ulubieniec aż dwóch Stuartów – George Villiers, książę Buckingham. W ciągu następnych tygodni sławę zyska tylko Francuz, a dowodzący nieudolnie angielski dworak udowodni, że przypisywane mu klęski wypraw do Palatynatu i Kadyksu nie były przypadkiem.

Mimo przewagi książę przez ponad trzy miesiące nie zdobył fortu. Co gorsza, nieszczelność angielskiej blokady pozwoliła Francuzom dostarczyć po-siłki zdziesiątkowanej załodze, i to w chwili gdy de Toiras rozważał kapitulację. Z okrzykami „Niech żyje król!” oraz „Przejść lub zginąć!” statki de Beaulieu-Pressaca przerwały nocą 8 października angielski krąg. Jak pisze Jan Baszkiewicz: „oblężenie fortu Saint-Martin to klasyczny przykład wojny w koronkach. Odważne szturmy i heroiczne obrony przeplatały się z wymianą jeńców, grzeczności, prezentów. Buckingham posyłał Toirasowi świeże owoce, Toiras rewanżował się pudrem i wodą kwiatową, których angielskiemu dandysowi zabrakło”. W tle była jednak zażarta walka, głód obrońców, dziesiątkujące Anglików choroby i okrucieństwo obu stron wobec cywilów.

Na początku listopada Buckingham przerwał oblężenie, pochowawszy aż 4 z 7 tys. żołnierzy. Zginie z ręki fanatycznego purytanina, oficera marynarki Johna Feltona, podczas przygotowań do drugiej wyprawy, 23 sierpnia 1628 roku.

Odwrót Anglików spod Saint-Martin zbiegł się z końcem przygotowań armii królewskiej do oblężenia La Rochelle. Linia umocnień odcięła je od lądu, a z dwóch pobliskich fortów spadły nań pierwsze bomby. Zaskakujący szturm podjęty 8 listopada się nie powiódł, należało więc cierpliwie wzmacniać tamę i flotę, czekając na skutki głodu. 23 listopada kardynał wezwał do Bretanii flotę księcia de Guise. Nie przepuścił też wypędzonych przez obrońców kobiet i dzieci, gdyż wydłużyłby tym oblężenie. Od stycznia 1628 roku z roszelskich ulic zaczęły znikać nie tylko psy i koty, ale nawet szczury. Ducha obrony pod- trzymywała już tylko wiara w angielską odsiecz i twarda ręka Guitona, który hamował defetystów. Ci liczyli na łaskę króla, który w kwietniu dołączył do kardynała.

Żagle 50 angielskich okrętów lorda Denbigha, nadciągających 11 maja wraz z transportem żywności, zdawały się odwracać los miasta. Jednak ku rozgoryczeniu obrońców Anglicy zakotwiczyli w pobliżu Ré, ograniczając się do obserwacji. Po tygodniowych wahaniach Denbigh zbliżył się wreszcie do tamy, bijąc w nią z dział. A że efekt okazał się mizerny, zawrócił do Anglii.

Deputacja La Rochelle uzyskała w lipcu w Londynie jedynie mgliste obietnice, a do 16 sierpnia Ludwik XIII przedstawi konkretne warunki kapitulacji. Jej widomym znakiem miało być (poza otwarciem bram) zburzenie jednej z portowych wież. Nagrodą za odmowę zdawała się kolejna potężna (ponad 100 jednostek pływających) wrześniowa ekspedycja lorda Lindseya, który też podjął próbę zniszczenia tamy. Ogień artyleryjski nie wyrządził jej jednak większej szkody, a posłane ku niej brandery – pływające „machiny piekielne” – zatrzymały łodzie osłony. Zakotwiczona w pobliżu Ré flota Lindseya mogła tylko biernie obserwować upadek wygłodzonego miasta. Ludzie umierali w nim na ulicach (tylko 18 października naliczono 400 ofiar), a rozrzucane przez agentów kardynała ulotki osłabiały ducha obrońców i wzmagały szpiegomanię.

Wreszcie 29 października deputacja rady miejskiej padła na kolana przed królem, uzyskując zapewnienie opieki. Nazajutrz otoczony zbrojnymi kardynał przyjął kapitulację resztek wygłodzonego i zdziesiątkowanego garnizonu. Zastąpi go wojskiem królewskim.

Trwające rok, dwa miesiące i 16 dni oblężenie kosztowało życie od 15 do 20 tys. mieszkańców i obrońców La Rochelle. W dzień Wszystkich Świętych 5 tys. ocalałych roszelczyków witało w mieście swego władcę, a burza szalejąca od 6 do 8 listopada zniszczyła przeklętą tamę. Dwa dni później flota Lindseya podniosła kotwicę. La Rochelle nie podniesie już głowy.

Dalekosiężne cele strategii morskiej kardynała były jasne – silna marynarka wojenna miała chronić flotę handlową, otwierając Francji nowe drogi do pomyślności. Richelieu rozpoczął reformy profesjonalnie: jego ludzie objechali wybrzeża i spisali dokładne raporty. Wyzierała z nich nędza portów i bezsilność, np. w Nantes cały handel przechwycili Holendrzy. Na wybrzeżu atlantyckim naliczono w 1629 roku tylko 5 tys. marynarzy, 700 cieśli, 200 kanonierów, 136 mistrzów nawigacji i 60 kapitanów. Mimo to już od trzech lat budowano (w Dieppe, Hawrze, Fécamp, Honfleur, Breście i Bordeaux) pierwsze od lat królewskie okręty. Porty, zwłaszcza Hawr i ulubiony przez Purpurową Eminencję Brest, wymagały wielkich nakładów na kanały portowe, fortyfikacje, magazyny, manufaktury i kuźnie. Duże pieniądze wpom- powano w Brouage, którego położenie nie sprzyjało żegludze, ale pozwalało nadzorować, tak jak La Rochelle, północne brzegi Hiszpanii.

Wybrzeże prowansalskie zlustrowano w 1633 roku. Najważniejszego portu – Tulonu, broniła jedna wieża ogołocona z armat, a twierdzą dowodził „śmieszny gubernator, który za cały garnizon ma żonę i służącą, a od lat 20 nie dostał grosza”. Prawie bezbronna Prowansja żyła w cieniu porywających towary i ludzi piratów, zwanych wciąż Barbareskami. Ludzie kardynała, w tym faworyt jego faworyta, przyjaciela i tajnego emisariusza, ojca Józefa (zwanego szarą eminencją), Franćois Sublet des Noyers, zbudują tam administrację zarządzającą rosnącą w siłę flotą okrętów i galer. W Tulonie pierwsze prace podjęto w 1641 roku.

Budowa okrętów postępowała w miarę szybko. W 1628 roku pod La Rochelle zdołano zebrać 239 jednostek, ale zaledwie 30 można uznać za (i to słabe) okręty wojenne. Siedem lat później na wojnę z Hiszpanią wypłynie już 46 francuskich okrętów, a w 1642 roku w Tulonie staną 63 okręty i 23 galery. Flota ta, częściowo zbudowana u siebie, a częściowo kupiona w Holandii, Szwecji i Danii, była jednak różnej jakości. Zwodowany w 1636 roku w La Roche-Bernard galeon „La Couronne” miał wprawdzie 68 dział (o rok młodszy angielski „Sovereign of the Seas” mógł bić aż ze 104 luf umieszczonych na trzech pokładach), lecz nie mieścił się w żadnym francuskim porcie i niezbyt nadawał się do współpracy z resztą okrętów. Służył tylko dziewięć lat.

Jeśli nawet przez pierwsze lata stocznie nie były zbyt wydajne, to główną zasługą kardynała było przywrócenie ich do życia, dokształcenie (we Włoszech i w Holandii) fachowców oraz przyciągnięcie cudzoziemców.

Państwo Purpurowej Eminencji to nie tylko wzmocnienie władzy królewskiej kosztem różnych opozycji. To także pomnik nepotyzmu: piramida klientów, namaszczonych kuzynów i ludzi, dla których służba kardynałowi była losem na loterii. Richelieu otrzymywał od nich to, czego w szarpanych konfliktami i intrygami francuskich elitach bardzo brakowało: bezwzględną lojalność. Ten sam klucz zastosował w marynarce. Na jej czele stanęli ludzie świeccy: d’Harcourt, Maillé-Brezé i de Pontcourlay (dwaj ostatni to siostrzeńcy kardynała i przyszli generałowie galer) oraz arcybiskup Bordeaux de Sourdis, którzy wcześniej za wiele morza nie widzieli. Byli jednak wierni.

Jean Armand Maillé-Brezé (ur. w 1619 roku) był wśród tych szczurów lądowych wyjątkiem – pułkownik w wieku lat 15, generał galer pięć lat później, a wielki mistrz nawigacji w wieku 24 lat, zginie jako 27-latek, ale w chwale licznych zwycięstw nad Hiszpanami na Adriatyku. Wychowani na morzu marynarze: de Forbin, des Gouttes, Mantin czy Garnier, zajęli w tym układzie miejsca wysokich wprawdzie, ale podwładnych.

Wraz z utworzeniem centralnej administracji morskiej i jej sztabu intendentem (czyli dzisiejszym ministrem) oraz głównym szefem eskadr został… wuj (i dobroczynny opiekun po wczesnej stracie ojca) kardynała, komandor Amador de la Porte. Nie wtrącał się do dowodzenia na morzu, zarządzał za to portami. W sprawach trudnych głos zabierała Rada Marynarki (Conseil de Marine), złożona z doświadczonych kapitanów, pilotów oraz budowniczych okrętów.

Równolegle do reanimacji stoczni próbowano zbudować korpus marynarki. Od 1624 roku prowadzono obowiązkowy rejestr kapitanów, nawigatorów, pilotów, artylerzystów i cieśli, słowem wszystkich objętych pojęciem „ludzie morza”. Marynarze obawiali się służby państwowej, lepiej płatnej niż w wojskach lądowych, ale gorzej niż na statkach handlowych. W czasach morskiej zapaści wielu mieszkańców nadmorskich miast emigrowało za pracą do Anglii, Holandii, na Maltę i – co gorsza – do Hiszpanii. W hiszpańskiej flocie służyli zwłaszcza marsylczycy i tulończycy, którzy – jak się skarżyli królewscy urzędnicy – wiali pod banderę Habsburgów „bez pozwolenia i pod pretekstem wypływania na połów”.

Na galerach niewielu było ochotników, do wioseł posyłano więc jeńców wojennych, a zwłaszcza więźniów z niewysokimi wyrokami i zgarniętych z ulic miast włóczęgów. Podobnie zapewniano napęd galerom w całej śródziemnomorskiej Europie. Richelieu nie stworzył wprawdzie regularnych oddziałów marynarki (miały one charakter prowizoryczny, tylko na czas wojny), ale dopilnował stworzenia formacji wyćwiczonego pułku galerników.

Na okrętach ściśle rozdzielano funkcje oficerskie, wojskowi do nawigacji się nie wtrącali. Pozostawała ona domeną mistrza oraz jego pomocników od żagli, steru oraz podoficerów; piloci zajmowali się obserwacją brzegu i manewrami przy wejściach/wyjściach do/z portu. Oddzielną grupę tworzyli chirurg, kapelan oraz zarządzający sprzętem i żywnością, a także listami żołdu pisarz, do którego należało też prowadzenie kroniki pokładowej z trasą okrętu, bitwami i pryzami.

Richelieu przymierzał się do stworzenia stałego korpusu oficerów. Dla pozoru utrzymywał wprawdzie, że „od ufryzowanych kawalerów woli wielkich, dzielnych marynarzy wykarmionych wodą morską i butelką”, zrobił jednak wszystko, by do floty przyciągnąć szlachtę. Od 1631 roku państwo wzięło na utrzymanie ok. 60 kapitanów także podczas pobytu na lądzie. Pochodzili z różnych stron (szlachta bretońska, gaskońska i prowansalska), nie przebierano też w wyznaniach – mądry kardynał docenił klasę kilku protestanckich przeciwników z La Rochelle.

Nieco inaczej wyglądała kadra na galerach: dowodzili ich właściciele, często przygotowani do wojny morskiej przez zakon maltański. Ich pycha dorównywała wyszkoleniu, a niesubordynacja przyczyniła się do kilku bolesnych porażek.

Aż do 1631 roku kapitan był panem i bogiem okrętu: z przekazanych państwowych pieniędzy wyposażał go, zbroił i utrzymywał, a także mustrował, opłacał i żywił załogę. Nie trzeba dodawać, że czynione kosztem podwładnych oszczędności były chlebem powszednim. Kardynał podporządkował okręty portowej biurokracji, która zarządzała nimi w czasie postoju. Do portów w Breście, Brouage i Hawrze zawitali komisarze, szefowie eskadry, komendanci portu i oficerowie artylerii wraz z podwładnymi. Galery utrzymały swój odrębny system zarządzania i dowodzenia.

Marynarskiego zawodu uczyło morze. Szkół bowiem nie było. Nie bez racji opisujący prawa i obyczaje morskie XVII-wieczny prawnik z Bordeaux Estienne Cleirac skarżył się, że francuscy marynarze „bardziej nadają się do opróżniania butelek, wchłaniania wódki i palenia tytoniu niż sprawnego posługiwania się astrolabium, zegarem słonecznym czy laską Jakuba”. Prawda, że w latach 20. planowano sponsorowaną przez państwo naukę hydrografii, ale szkoła nie powstała. Podobnie jak szkoła morska, o której myślał Richelieu. Udało mu się jednak wybrać 16 młodych szlachciców, którzy na koszt państwa kształcili się w portach na oficerów marynarki; za Ludwika XIV minister Colbert przekształci ich w Gardes de la Marine, gwardię marynarki.

Największym, choć specyficznym, ośrodkiem szkoleniowym był Zakon Kawalerów Maltańskich (dawni szpitalnicy i joannici), usadowiony na Malcie od 1530 roku, po wygnaniu przez sułtana Sulejmana Wspaniałego z Rodos. Młodzi francuscy szlachcice wstępowali do zakonu, nabierając doświadczenia w walkach z Turkami i piratami śródziemnomorskimi. Uczyli się zarazem teorii, gdyż na Malcie nie tylko wychowywano marynarzy w duchu chrześcijańskim, lecz także kształcono. Pomiędzy kapitanami królestwa Francji wpisanymi do rejestru w 1635 roku było pięciu komandorów maltańskich.

W 1635 roku, za zgodą króla, Richelieu, książę Kościoła, dołączył do wojujących w ramach wojny trzydziestoletniej z katolickimi Habsburgami protestanckich Szwedów i Turków. Wsparta przez równie protestanckich Holendrów flota Francji wystąpiła przeciw Hiszpanii na Atlantyku i Morzu Śródziemnym. Walczący ze zmiennym szczęściem francuscy marynarze prowadzili operacje na morzu, wysadzali desanty, współpracowali z armią lądową (oblężenie Tarragony w 1641 roku). Pierwszy raz od wojny stuletniej flota spod znaku trzech złotych lilii ważyła na szali wojny. Śmierć jej twórcy – Richelieu (4 grudnia 1642 roku), i patrona – Ludwika XIII (14 maja 1643 roku), nie zatrzymała rozpoczętego 20 lat wcześniej procesu.

Artykuł pochodzi z archiwum dodatku "Bitwy i wyprawy morskie"

Odbudowujący kraj Henryk IV lepiej niż liczący każdego liwra minister finansów Sully rozumiał potrzebę posiadania kolonii, a więc i floty, gdyż „dla szybkiego osiągnięcia wielkości Francja powinna być równie silna i wielka na morzu, jak jest potężna i budząca strach na lądzie”. Sztylet katolickiego fanatyka Ravaillaca przerwał w 1610 roku marzenia pierwszego Burbona na francuskim tronie.

Pozostało 98% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019