Chopin w Kabulu

Kraj kojarzony z wojną i radykalnym islamem kształci wybitnych muzyków, choć szkoła muzyczna jest tam tylko jedna

Publikacja: 14.04.2013 00:00

Uczniowie afgańskiego Instytutu Muzycznego koncertują na świecie, ostatnio zagrali w Carnegie Hall

Uczniowie afgańskiego Instytutu Muzycznego koncertują na świecie, ostatnio zagrali w Carnegie Hall

Foto: materiały prasowe

Korespondencja z Kabulu

– A słyszałaś, jak grał to Rubinstein? A Friedmian? Friedmian grał najpiękniej! – chłopak trajkoce jak najęty wyraźnie skrępowany moim milczeniem. Przed chwilą grał chopinowskie nokturny. Słyszałam je w wykonaniu słynnych pianistów, ale nigdy nie spodziewałabym się takiej dojrzałości muzycznej po chłopcu, który ćwiczy w maleńkiej salce w Kabulu zaledwie od czterech lat. Wcześniej Said był jednym z tysięcy afgańskich dzieci ulicy.

Przed zgiełkiem

Siedzimy na murku przed wejściem do kabulskiego Instytutu Muzycznego. Przed piątą rano dopiero zaczyna świtać. Miasto wolno się budzi do zgiełku porannych korków i tumanów kurzu, które wkrótce uniosą się wszędzie, utrudniając oddychanie. Pewnie Kabul nie byłby tak koszmarnie tłoczny, gdyby nie afgański rząd i cudzoziemcy, którzy bojąc się zamachów, zawłaszczają kolejne ulice i odgradzają je wysokimi murami z szarego betonu. Afgańczykom zostawili zaledwie kilka głównych arterii. W pięciomilionowym mieście, gdzie nie obowiązują przepisy ruchu drogowego, a praca policjanta jest zawodem najwyższego ryzyka, w korkach tkwi się godzinami.

Teraz jest jeszcze cicho. Mimo chłodu strażnik owinięty w brudny koc śpi na ławce przy szkolnej bramie. Pewnie by mnie nie wpuścił, gdyby nie wstawiennictwo Saida, który codziennie zjawia się w szkole około 4 rano, zanim przyjdą inni uczniowie i zajmą salę, w której stoi fortepian. – Do uzbrojonych żołnierzy, strzelanin między gangami czy zamachów można się jakoś przyzwyczaić – mówi. – Ale kiedy jeździłem rano rowerem do szkoły, w tym chaotycznym korku, za każdym razem myślałem: dziś zginę. Dojeżdżałem do szkoły, do fortepianu, zaczynałem grać i muzyka sprawiała, że przestawałem się bać.

Said miał jeszcze jeden powód tak wczesnych przyjazdów do szkoły: w domu nie miał instrumentu. W mieście, gdzie średnia miesięczna pensja to 300 dolarów, a ceny żywności bardzo nie odbiegają od tych w Polsce, kupno pianina za kilka tysięcy nie było możliwe. Dopiero kilka tygodni temu, dzięki pomocy darczyńców z zagranicy, Said dostał keyboard. Mimo to do szkoły wciąż przyjeżdża przed świtem.

Akademia króla

Na zdjęciu, na którym po raz pierwszy uwieczniono kabulską akademię muzyczną w 1934 r., należała jeszcze do armii. Był to elegancki budynek z wypielęgnowanym trawnikiem i pięknym żywopłotem. Niedługo potem młodziutki, 20-letni król Mohammed Zahir Shah, zarządził przekazanie akademii cywilom i zaczął ściągać instrumenty z całego świata oraz tureckich nauczycieli, by pokazywali, jak na nich grać. 20 lat później Kabul słynny z kawiarenek tętniących muzyką zaczęto nazywać azjatyckim Paryżem, a afgańscy artyści koncertowali na całym świecie.

Kiedy 11 lat temu po raz pierwszy pojechałam sprawdzić, co zostało ze słynnej akademii, w miejscu eleganckiego budynku straszyły ruiny. Powybijane okna, dziury po kulach. Tylko szary beton, a na nim ślady po ogniskach z instrumentów. Talibowie, którzy po wyjściu z Afganistanu żołnierzy radzieckich i brutalnej wojnie domowej rządzili krajem przez pięć lat aż do amerykańskiej interwencji w 2001 r., zakazali słuchania muzyki. Groziła za to chłosta, a tym, którzy posiadali instrumenty – więzienie. Najokrutniej obeszli się z fortepianami. Nie chciały się palić, a porąbać je na mniejsze części było ciężko, więc podkładali pod nie małe ładunki wybuchowe. Dopiero to, co zostało, palili.

Teraz przed siódmą rano szkoła pełna jest rozwrzeszczanych dzieciaków. Dwukondygnacyjny gmach odmalowany na purpurowo ma dokładnie ten sam kolor co uczniowskie mundurki. Sale wyciszone są brązową wykładziną i boazerią. W środku instrumenty: skrzypce, sitary, flety, bębny, perkusje.

Talibowie zabijając muzykę najokrutniej obeszli się z fortepianami

Na samym końcu długiego korytarza stoi najważniejszy w szkole instrument. Stare, zdezelowane pianino. Gdy szkoła ruszyła, było tu 35 uczniów klasy muzycznej, jeden nauczyciel, zepsuta trąbka i właśnie to jedno, stare pianino. W przeciwieństwie do trąbki, nie było martwe.

Patyki na betonie

– Słyszysz? Tak brzmi najszczęśliwsze miejsce w Afganistanie – dyrektor Ahmad Sarmast stoi przy oknie swego gabinetu na pierwszym piętrze. Ze szkolnego dziedzińca dobiegają głośny śmiech i dziecięce wrzaski. Z góry obserwujemy, jak kilkoro młodszych dzieci bawi się w berka, jeden z chłopców próbuje wleźć na wątłe drzewo. Starsi uczniowie porozkładali talerze z jedzeniem na trawniku. Doktor Sarmast ponad 30 lat temu uczył się tu grać na trąbce. Potem były wojny. Jego ojciec, słynny afgański kompozytor, posłał go do szkół za granicę. Najpierw była Moskwa, potem Londyn i Melbourne. – Kiedy wróciłem siedem lat temu z wielkim planem otwarcia pierwszej w kraju szkoły muzycznej, nikt nie wierzył, że mi się uda – mówi. I dodaje: – A teraz? Dwoje dzieci mam w Australii i 175 tutaj.

Gmach, w którym mieści się Instytut Muzyczny, gdy Sarmast wrócił po 15 latach emigracji, był już odnowiony, między innymi dzięki pomocy Polskiej Akcji Humanitarnej. Ministerstwo edukacji umieściło tu wszystkie klasy artystyczne. – To była szkoła artystyczna tylko z nazwy. Nie było podręczników ani nauczycieli. Dzieci z klasy muzycznej miały 20 minut ćwiczeń praktycznych tygodniowo. Na jedynym pianinie. Resztę czasu grały patyczkami po podłodze – opowiada dyrektor: – Przyjeżdżając tu, miałem plan wskrzesić muzykę, która w czasach reżimów  była w tym kraju tak samo okrutnie represjonowana jak ludzie. Widok tych dzieci walących patykami o beton był jak kubeł lodowatej wody.

Czy w kraju, gdzie jedno na czworo dzieci nie dożyje piątego roku życia, a co drugie doświadcza głodu, rzeczywiście potrzebna jest muzyka? – Wielu zachodnich dyplomatów, gdy prosiłem o pieniądze, pytało tak samo. I sami sobie odpowiadali, że Afgańczycy muzyki nie potrzebują. Czy to znaczy, że te dzieci są jak zwierzęta, które nie zasługują na nic więcej niż zaspokojenie głodu?

30 dol. za dziecko

W 2008 r. Sarmast przedstawił w Ministerstwie Kultury projekt „odbudowy afgańskiego muzycznego dziedzictwa narodowego". – Na początku chciałem, żeby w szkole uczyły się wyłącznie sieroty, dzieciaki wyciągane z ulicy. Ministerstwo uznało, że nie możemy zamykać drzwi przed dziećmi, które są w lepszej sytuacji. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że połowa uczniów będzie z sierocińców. W zamian dostałem budynek i wolność w podejmowaniu decyzji. Resztę miałem załatwić sam. Z czasem ludzie, którzy jak ja wierzą, że muzyka jest najlepszym lekarstwem na cierpienie, zaczęli odpowiadać. Wolno, ale odpowiadali – mówi Sarmas.

Ostatnio właśnie od takich ludzi z zagranicy dostał kilka dni temu „pięć ton instrumentów, nie licząc fortepianów, które przyjechały oddzielnie". Z tego właśnie wielkiego kontenera pochodził keyboard dla Saida.

Najbardziej pomógł jednak Bank Światowy. Szkoła, która miała być tylko podstawówką muzyczną, zaczęła się zmieniać. Dziś kształci dzieci od lat siedmiu aż po studentów. Ma studio nagraniowe, pierwszą w kraju orkiestrę symfoniczną i zaawansowane projekty odzyskiwania dzieł afgańskiej muzyki ludowej. – To właściwie nieważne, czy przez zachodnią muzykę klasyczną, czy przez afgańską muzykę ludową, czy rap, dzieci mogą wyrażać siebie. Zapomnieć o wojnie, biedzie, koszmarze za murami.

Instytut muzyczny współpracuje z dwoma afgańskimi fundacjami, które pomagają dzieciom ulicy, zwykle sierotom. W Afganistanie jest ich przeszło 600 tys., w samym tylko Kabulu 70 tys. Żeby się utrzymać, sprzedają butelki z wodą mineralną, papierosy, jajka, gumy do żucia. Są porywane, uzależniane od narkotyków, zmuszane do prostytucji, przemytu. – Ta mała w zielonej bluzce zanim do nas trafiła sprzedawała plastikowe torby. Teraz gra na oboju, jest w drugiej klasie – dyrektor zna każde dziecko w szkole.

Te najbiedniejsze dostają stypendium – 30 dol. miesięcznie, czyli tyle, ile zarobiłyby na ulicy. To pozwala „rekompensować straty" ich opiekunów związane z tym, że dziecko zamiast pracować, uczy się muzyki.

Kiedy dyrektor idzie korytarzem, młodsi uczniowie dosłownie lepią się do niego. Czekają, aż je pochwali albo choćby zagadnie. Nie jest to z pewnością podziw udawany. Na początku roku zjawili się tu dziennikarze Radia Wolna Europa i RFI. Podobno nie wiedzieli, dlaczego ich szefowie polecili im wykonanie ankiety z dziećmi. Miesiąc później Samrasta uhonorowano nagrodą Człowieka Roku 2013.

Wieczorem znów siedzimy z Saidem na murku przed szkołą. Mimo że dochodzi siódma, większość uczniów dopiero kończy ćwiczyć. Strażnik na ławce przy bramie znów owija się kocem. Niedługo zacznie się robić chłodno. Kabul, jeszcze godzinę temu głośny kakofonią samochodowych klaksonów i krzykiem ulicznych sprzedawców, powoli cichnie. Said znów trajkoce. O kompozytorach, konkursach, o Żelazowej Woli i „płaczących drzewach" w Polsce. Zasypuje mnie pytaniami.

Zastanawiam się, dlaczego tak bardzo lubi Chopina. – Bo gdyby żył, jak nikt inny by nas rozumiał. W końcu to on powiedział, że nie ma nic okropniejszego niż muzyka, która nie ma znaczenia.

Korespondencja z Kabulu

– A słyszałaś, jak grał to Rubinstein? A Friedmian? Friedmian grał najpiękniej! – chłopak trajkoce jak najęty wyraźnie skrępowany moim milczeniem. Przed chwilą grał chopinowskie nokturny. Słyszałam je w wykonaniu słynnych pianistów, ale nigdy nie spodziewałabym się takiej dojrzałości muzycznej po chłopcu, który ćwiczy w maleńkiej salce w Kabulu zaledwie od czterech lat. Wcześniej Said był jednym z tysięcy afgańskich dzieci ulicy.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017