Deklaracje Baracka Obamy o wzmocnieniu przez USA wschodniej flanki NATO pozostają niejasne.
Może się okazać, że miliard dolarów na ten cel (o co prezydent USA ma poprosić Kongres) oznacza de facto dofinansowanie własnych jednostek i misji kierowanych doraźnie do sojuszniczych krajów z Europy Środkowej i Wschodniej. Tymczasem już teraz pilnie potrzebujemy inwestycji przybliżających nas do standardów nowoczesności armii w bogatszych krajach NATO. W ostatnich latach wojsko zużywało tylko na modernizację techniczną ponad 7 mld zł rocznie, a kołdra stale była za krótka.
Dopiero w 2013 r. rząd zdecydował się skierować strumień pieniędzy wyłącznie na najważniejsze inwestycje, realnie wzmacniające bezpieczeństwo. Po ostatnich analizach związanych z kryzysem na Ukrainie potwierdzono, że w ciągu najbliższej dekady państwo przeznaczy na najważniejsze operacyjne programy technicznej modernizacji armii 91,5 mld zł.
Na czele priorytetowych zakupów są zamówienia na systemy broni przeciwlotniczej (w tym antyrakietowej), śmigłowce, broń pancerną, okręty, uzbrojenie i wyposażenie indywidualne żołnierzy.
W tym roku powinny nastąpić rozstrzygnięcia najważniejszych przetargów, które przesądzą o kierunkach inwestycji na lata: tylko tarcza powietrzna, wybór dostawcy 70 helikopterów czy okrętów (w tym trzy podwodne) wiążą się z wydatkami rzędu dziesiątków miliardów w kolejnych dekadach. A wojsko już planuje trzecią falę modernizacji armii kosztem miliardów złotych i z udziałem rodzimego przemysłu, która ma zapewnić krajowi bezpieczeństwo w erze robotów i cyberbroni.