Rzeczpospolita: Coraz więcej hiszpańskich miast walczy z masowym najazdem turystów. W Katalonii dochodzi nawet do ataków na autokary przyjezdnych. Skąd ta niechęć?
Paweł Cywiński: Do konfliktów między mieszkańcami a biznesem turystycznym najczęściej dochodzi wtedy, gdy świat lokalny jest marginalizowany. Wyobraźmy sobie małe miasto na Bali, gdzie zdarza się, że przeróżne inwestycje rekreacyjne powstają w świętych miejscach tamtejszych hinduistów. Czasami są to ich rodzinne świątynie, a oni nie są pytani o zgodę. Innym przykładem jest Indonezja, gdzie w grę wchodzą kwestie ekologiczne. W Dżakarcie powstało tak wiele hoteli, że poziom wód gruntowych znacznie się obniżył. Mieszkańcy protestują też przeciwko turystom, kiedy tracą coś, co od dawna należało tylko do nich. Dowodem na to mogą być lizbońskie żółte tramwaje. Kiedyś służyły mieszkańcom jako transport publiczny, dziś zostały w pełni przejęte przez przyjezdnych jako jedna z atrakcji miasta.
Kim zatem jest współczesny turysta?
Turystyka stała się elementem stylu życia globalnej klasy średniej. Obecnie w dobrym tonie jest gdzieś wyjechać, odwiedzić modne miejsca i na tym budować swój kapitał społeczny. Wyjazd staje się naszym „klasowym obowiązkiem". Poza tym ludzie, poświęcając się na co dzień zorganizowanej pracy, chcą od czasu do czasu sami zadecydować o własnym czasie. To powoduje, że turystyka jest jednym z największych biznesów na świecie, który generuje 10 proc. globalnego produktu brutto i daje co dwunaste miejsce pracy na świecie. Niektórzy starają się krytycznie spojrzeć na to zjawisko i analizują to, jak biznes turystyczny oddziałuje na świat. W tym kontekście mówimy o tzw. postturystyce.
Czyli?