Nikt nie bierze pod uwagę innego rozwiązania niż utworzenie przez kanclerz Merkel koalicji rządowej z udziałem czterech partii: CDU, jej siostrzanego ugrupowania, czyli bawarskiej CSU, liberałów z FDP i Zielonych. Taka koalicja nazywana jest w Niemczech Jamajką, jako że flaga tego kraju ma takie same barwy, jakimi posługują się wymienione ugrupowania. Miałaby w sumie 393 głosy w liczącym 709 posłów Bundestagu (CDU/CSU – 246, FDP – 80, Zieloni – 67).
Nie sposób zmontować innej większości w Bundestagu po deklaracji SPD (153 mandaty), że zrywa czteroletnią współpracę rządową z CDU/CSU. Współpraca z postkomunistami z Die Linke (Lewica; 69 mandatów) jest dla konserwatywnego bloku CSU/CSU niemożliwa z definicji. Z kolei sojusz z nacjonalistyczną skrajną prawicą, jaką jest Alternatywa dla Niemiec (AfD; 94 mandaty) wywołałby skandal o zasięgu międzynarodowym. Nie ma też mowy o rządzie mniejszościowym. Pozostaje Jamajka.
Nikt nie mówi „nie"
Christian Lindner, którego FDP powróciła do Bundestagu z doskonałym wynikiem, twierdzi, że nie uchyla się od odpowiedzialności.
Liderka Zielonych Katrin Göring-Eckardt zawęża do trzech listę warunków wejścia do koalicji, zdradzając tym samym niecierpliwość ugrupowania znajdującego się od 12 lat w opozycji. Zieloni chcą więc realizacji przez przyszły rząd postanowień porozumień paryskich w sprawie klimatu, polityki umacniania jedności UE oraz sprawiedliwości społecznej, czyli dbałości o słabszych.
Już to jest wyznaczeniem kolizyjnego kursu z FDP partią głoszącą liberalizm gospodarczy, która stawia pod znakiem zapytania funkcjonowanie strefy euro w obecnej postaci, chce ograniczenia funkcji funduszy pomocowych, co oznacza bankructwo Grecji, i jest zdecydowanie przeciwna planom prezydenta Macrona dotyczącym pogłębienia integracji krajów posługujących się wspólną walutą.