Charles Petraske mieszkający w pobliżu Nowego Jorku zaparkował swoje hybrydowe auto w jednym z garaży na Manhattanie, po czym bilet parkingowy zostawił na desce rozdzielczej samochodu. W małej kieszonce spodenek zmieścił tylko kluczyki i 40 dolarów, po czym wsiadł do autobusu, który zawiózł go na linię startu maratonu. Jak zauważa Fox Sport, mężczyzna ukończył go w niezłym czasie 3 godzin i 16 minut. Następnie taksówką pojechał w okolicę, w której zostawił auto, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie dokładnie je zaparkował. – Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie miałem pojęcia, gdzie do diabła jestem, gdzie jest mój samochód. Byłem bez telefonu i bez pieniędzy – opowiadał Petraske dziennikowi „New York Daily News".

W końcu z hotelu zadzwonił do żony, która przyjechała po niego drugim autem. Od policjantów dowiedziała się wcześniej, że dopóki należący do jej męża hyundai sonata nie zostanie odholowany, nie mają szans na jego zlokalizowanie. Nic nie dało również poszukiwanie zguby za pomocą telefonów do kolejnych firm parkingowych. – Nikt nie mógł uwierzyć, że pojechałem na Manhattan i nie zapamiętałem, gdzie stanąłem – opowiadał dziennikarzom maratończyk.

Po dwóch dniach w odnalezieniu zguby pomogła państwu Petraske agencja reklamowa. Na podstawie opisu reklam wyświetlanych na billboardzie, który Charles widział przy garażu, skierowała go w odpowiednie miejsce niedaleko Madison Square Garden.